Nie podążaj za białym króliczkiem…

_____

Liliana Kozak


Mimo odwiecznego przeczucia, że nie ciałem tylko jesteśmy, to ono nadal stanowi dla nas namacalny dowód naszego istnienia. Wykład Piotra Celińskiego Technologie cyfrowe: ponad granicami ciała zaczął się od przypomnienia, jaką funkcję pełni nasze ciało, przede wszystkim jest granicą- uczestniczenia w rzeczywistości. Obecność technologii pozwala na redefinicję tego stanowiska, pojawiają się możliwości wykreowania bodźców trafiających wprost do naszego mózgu, na skróty, pomijając labirynty nerwowych synaps, pozwalając sterować czyimś ciałem poza wolą właściciela. Na razie na filmiku można zobaczyć mysz sterowaną w tył, przód i na boki, kolejna alternatywa dla socjotechniki wykiełkowała. W 2007 na Transmediale w Niemczech pewien artysta wszczepiał chętnym czujniki, które pozwalały kierować ruchem ich ciała, delikwenci machali rekami, drapali się po głowie, nie mając wpływu na swoje ruchy. Kto chce sobie przypiąć czujnik?

Transplantacja pozwoliła lepiej poznać ów obiekt, w którym żyjemy i zaczęły się pojawiać pytania, do ilu procent materii mamy definiować siebie, czy obce narządy stają się nami, co z protezami? Ciało coraz słabiej potwierdza naszą tożsamość. Czy aktualna era informacji stanie się erą umysłu?

Wobec postępu technologicznego pojawiły się dwa skrajne stanowiska. Pierwsze - technoutopiści, którzy chcą przedzierzgnąć się w kosiarzy umysłów, czekają na wolność bezpośredniego połączenia mózgu ze światem, symbiozę jaźni z siecią, która pozwoli rozwinąć cyfrowe skrzydła. Drugie stanowisko należy do technofobów, którzy nie widzą możliwości rozłączenia podmiotu na ciało i jaźń, obawiają się zjawiska rozpraszania ciała w kulturze, upatrując w tym jej zagrożenia, a nawet zaprzeczenia.

Te dylematy konfrontuje dr Piotr Celiński z opiniami trzech myślicieli. Wolfgang Welsh podkreśla uniwersalność i swoistość ciała. Emmanuel Levinas wskazuje na istotność twarzy równoznacznej ze słowem, pojęciem różniącym się od treści, jej obraz stanowi dla treści wiarygodność, jest prawdziwym świadectwem rozmówcy. Antony Giddens zmierza w tym samym kierunku uzmysławiając, że kontrola nad ciałem dowodzi prawdziwej kompetencji. Tutaj można by zauważyć sugestię, że gdy działanie i reakcje świadome starają się kontrolować impulsy nieświadome, to jesteśmy bardziej obecni- przytomni obecni-przytomni, uczestniczymy w kontakcie- wyrażając prawdziwie nasze zdanie.

Celiński przywołał Kartezjusza, który postrzegał ciało jako dostawcę informacji, oddzielał odczuwanie od myślenia podkreślając, że rozumność nie jest ciałem. W latach 60. stanowisko wobec technologii zaczął umacniać McLuhan, jego opinia wobec niej zmieniała się z czasem będąc żywą dokumentacją budującego się od niedawna dystansu wobec zdobyczy cywilizacji. Młodzieńczy optymizm łączył się z rozumieniem mediów jako przedłużenia zmysłów, mogących budować globalną wioskę. Później okazało się, że przedłużenie zmysłów zaczęło zastępować bezpośredni odbiór świata, oko- nastawione na jedną ostrość- odbioru obrazków z ekranu, dźwięk mono-stereo zdominował wszystkie inne, czarno-biały obraz zdradzał czarno-białe myśli. W podręcznikach psychiatrii zaczęły pojawiać się ciekawe pojęcia takie jak patogeniczna cyber- ontologia, tele…schizofrenia…

Ludzkość w stosunku do niemal każdego zjawiska wykazuje dwukierunkową asymilację, także i tutaj. Z jednej strony antropomorfizacja- technologie naszej kultury zawsze w jakiś sposób są nacechowane podobieństwem do twórców. Piotr Celiński przytoczył anegdotę o twarzach samochodów. Najprawdopodobniej, gdyby miało nam się przydarzyć spotkanie z kosmitami, to jakkolwiek by oni nie istnieli, zaczęliby nam nas przypominać, bo jak mamy rejestrować to, co poza nami, zdobywając-przyswajamy sobie obszary.

Drugim kierunkiem jest technomorfizacja - zachodzi wtedy, kiedy idziemy się zresetować, znajdujemy podobieństwa nas samych do technologicznych tworów, staramy się do nich upodabniać. Jest to ewolucja w obrębie hardwarowym. Ale technomorfizacja daje się zauważyć również w obrębie software- programowania, symboliki, a więc języka i myśli. Okazuje się, że młodzi Azjaci potrafią z łatwością podejmować wielowątkowe działania na komputerze, a na jednym zadaniu skupić się nie potrafią. Chętnie przyjrzałabym się jednak skali trudności tych wielowątkowych operacji, oraz pojedynczemu zadaniu, ich stosunkowi do badań… Zresztą to, co jest trudniejsze, ale przyjemne, zawsze przychodzi łatwiej.
Możliwości komunikacyjne naszej cywilizacji zostały podzielony na cztery etapy, przedmedialny, medialny, postmedialny- fazę interfejsu, gdzie media, jako np. chipy wszczepione w ciało, łączą nas ze światem, bez konieczności sięgania poza nie. Ostatnim etapem ma być najprawdopodobniej hipotetyczny efekt przekształcenia: człowiek- postczłowiek(z różnymi wszczepami, pojawiły się głosy, że nie jesteśmy już czyści, usprawniają nas plomby w zębach, szkła kontaktowe, zastawki to już zbyt oczywiste) - później jest cyborg, (u którego wszczepy zajmują powyżej 50% ciała) - a na końcu jest robot. Ciekawa jestem osobiście czy domniemywane przetransponowanie świadomości człowieka w program byłoby piątym etapem, czy alternatywą dla robota…

O wątpliwościach co do świadomości robota jako takiej możemy przeczytać w publikacji Nowy umysł cesarza Rogera Penrose, nie tak nowej ale nadal aktualnej, a być może nawet aktualnej coraz bardziej…
Marzenie o podmiocie amalgamatycznym, o możliwości nieskończonej inflacji materii trwa. Pierwsze interfejsy już się pojawiły, początki, to agresywny wtręt w mózg, gdzie umieszczony przekaźnik łapie informacje ze sztucznego oka przez oczodół do mózgu. Sztuczne oko doskonalone, choć obraz nadal nie przewyższa tego, co widzimy okiem organicznym. Czekamy też na interfejs potrafiący sterować mózgiem za pomocą fal, bez wszczepów, dla mnie taki interfejs potwierdza swoją definicję, wpisując się w strumień fal myślowych, wbrew pozorom będąc wtedy najbliżej swego organicznego pierwowzoru. Sterowanie myślą uważam za prawdziwą komunikację, jakkolwiek by nie brzmiała definicja - w końcu cała reszta jedynie ją werbalizuje. Nie sądzę, że ewentualna wspólność myśli z kimś lub czymś to zaprzeczenie komunikacji, komunikacja jest przekazem, kontaktem, choćby i ciągłym, choćby o trudno lub nierejestrowanej odrębności, jest wysyłanym sygnałem, a nie środkiem przekazu, środek przekazu to to, co jest potrzebne, kiedy nie ma innego wyjścia, aby umożliwić połączenie, kontakt.

Opcją daleko mniej ingerencyjną od cybernetycznego oka są cyber- okulary. Był plan, aby żołnierze przez jeden okular widzieli to, co jest z tyłu, a przez drugi, to, co jest z tyłu, efekt był taki, że nie mogli scalić z szybkim ruchem sprzecznej informacji wzrokowej, nie potrafili przy tym biec, zmiana widoku z tyłu na widok z góry- z satelity, niczego niestety nie ułatwiła. Jesteśmy ogromnie przywiązani do sposobu naszego postrzegania, być może ewolucja szykuje jeszcze jakieś niespodzianki.

Nadal nie panujemy nad większością reakcji w naszym mózgu, niewielki mamy wpływ na to, co dzieje się pod skórą naszego ciała, świadomość uczestnictwa w kiepsko rozumianym programie natury, w dodatku niebędącym żadną superlatywą. Wielu umysłom dodaje ogromnej motywacji w kierunku ewolucji interfejsu, urządzenia pozwalającego poznać nasze reakcje i sterowanie nimi. Urządzenie to będzie mogło odciąć hegemonię kontroli organicznej, a czym to się skończy…

Z jednej strony działania mają usprawniać interfejs, z drugiej uczłowieczenie robotów. Coraz sprawniej udaje się uplastyczniać człekokształtne wybryki technologii. Roboty posiadają nasze gesty, mimikę twarzy, możemy podziwiać roboty tańczące… Niedawno powstał manifest cyborga - jako tego poza płcią, który miał ukoić bolączki feministek, niestety technomorfizacja postępuje i manifest jest nieaktualny. Nie można przegapić gałęzi rynku, która zawsze była bodźcem ewolucji, w końcu ewolucji bez erotyzmu jeszcze się nam nie udaje sprawnie przeprowadzić… i mamy sex-robota - Roxxxy. Kobietę, a jakże, której wyraz twarzy widoczny na zdjęciu pozostawia wiele do życzenia, ale ponoć wyposażona jest w atuty znacznie uprzyjemniające męską fizjologię. Wyraz twarzy jej promotora Douglasa Hines’a jest dużo bardziej niepokojący. Może z czasem, cyber-kobieta nauczy się więcej, na razie jest urzekająco prostolinijna i nie ma wymagań, nie ma fanaberii… chyba, że coś się zatnie… zawiesi… wtedy wolałabym być na zewnątrz rzeczonej maszynerii…

Celiński zaprezentował krótki przegląd historyczny znajomych obliczy: Robocop, Terminator, bohaterzy z Ghost in the Shell l - gdzie inspiracji do Matrixa szukali bracia Wachowscy (od siebie bardzo polecam przeczytać książkę Robot Wiśnieskiego-Snerga, która również dała braciom Wachowskim sporo do myślenia). Ponoć pierwszym pokazanym przez telewizję interfejsem neuronalnym był hełm z serialu Star Trek, który niebywałe wpierał władzę wodza nad jego plemieniem. Bardzo ciekawym projektem EMT jest rodzaj kasku, przytwierdzony do głowy, który wyświetla przed głową obraz, który można traktować jak klawiaturę, cyberpunkowy sen trwa…

Z dziedziny sztuki filmowej przechodzimy na teren działalności artystycznej Stellarca, Cypryjczyka, którego nurtują redefinicje cielesności - nic sobie jednak nie wszczepia ale maltretuje swoje ciało w inny sposób. W latach 70. podróżował na przestrzeni miasta - zawieszony na haczykach powbijanych w skórę. Inne jego pomysły to np. pisanie słowa evolution - trzema rękami jednocześnie, taką ręką można sterować impulsami płynącymi z mózgu, nie koniecznie musi być przytwierdzona bezpośrednio do ciała. Stellarc wszył sobie również pod skórę formatkę ucha, co miało być manifestacją wątpliwej roli zmysłów w odbiorze świata. Najbardziej niebezpiecznym z jego przedsięwzięć było połknięcie sondy z kamerą mającą rejestrować to, co w środku się dzieje, akcja miała miejsce w szpitalu, aby w razie czego reanimować żołądek atakowany technologią… Ponoć okazała się łaskawa dla Cypryjczyka, w końcu - on ją kocha.

Teledysk Björk All is full of love przenosi wykład w sferę dźwięków. Pocałunek człowieka z robotem już nastąpił, jak możemy podejrzewać Pana Douglasa Hines’a, czy doczekamy się uczucia?

Technologia wpłynęła niezaprzeczalnie choćby na historię muzyki rockowej, budząc brzmienie gitary elektrycznej, naśladowanie czy ulepszanie instrumentów analogowych, samplery cyfrowe są nam znane. Jednak ich potomstwo idzie dalej, pojawił się Sample TENORI-ON - wyprodukowany przez Jamahę, łączy obraz z dźwiękiem, gdzie stworzenie pewnej kompozycji graficznej łączy się z odpowiednimi dźwiękami każdego z użytych znaków. Hiszpańscy studenci wykreowali React-table- stół muzyczny, w którym kamera umieszczona pod stołem reaguje na ingerencję w przesuwane i sterowane w różny sposób kostki z odpowiadającymi im brzmieniami. Projekty te inicjują wzrokowy kontakt z muzyką, zatem pierwotny zmysł synestezji przygłuszany przez cywilizację idzie z odsieczą?


Pojawiła się też młodsza kuzynka plotera - trójwymiarowa drukarka- potrafiąca wyciąć każdy kształt z kostki wielkości metra sześciennego. Możliwości coraz większej ingerencji w materię budzą uczucia obcowania z nową rzeczywistością. W którymś momencie uknuto pojęcie postmaterii, ale przecież wszystko płynie, materia ulega ciągłym przekształceniom - przemieszczeniom. Gdyby nawet zmusić ją do anihilowania w postać energii i z powrotem i z powrotem, to kto zaręczy, że nic takiego nie działo się wcześniej? Pozostaje też zagadnienie ciemnej materii i ciemnej energii zajmującej większość wszechświata, o której nadal niewiele wiadomo. Materia, z której jesteśmy, tak stara - im dokładniej analizowana, tym dosadniej ujawniająca niejednorodność, wymykająca się tym kilku zmysłom, którymi operujemy, rujnująca prymitywne wytyczne założeń czasoprzestrzeni - wcale nie musi posiadać natury kwalifikującej ją do stanów post- i czy arche-, ten wniosek zweryfikują być może dzieci naszych dzieci…

Kulturowe kody tożsamości- najnowsza książka dr Piotra Celińskiego, która niedługo opuści wydawnictwo, posiada na okładce rozpikselowaną małpkę. Homo sapiens dał się zamknąć w klatce z pikselami, zobaczymy co, z tego wyniknie… Czy wirtualna rzeczywistość przeniesie nas z facebook’a do przestrzeni Second Life, może powstanie fuzja? Czy cyborgizacja nastąpi równolegle, czy później, jaki diabełek z pudełeczka jeszcze nie wyskoczył? Może nastąpi bliskie spotkanie trzeciego stopnia z nanotechnologicznymi żyjątkami uciekłymi z laboratorium… Albo próby złapania świadomości w teleportowane ciała… Lektury dostępne pod hasłem science-fiction związane z tematem działają na moją wyobraźnie, .

Coś z tych mglistych wizji się weryfikuje, przeszczepiliśmy serce, sklonowaliśmy owcę, mamy internet i telewizję w komórce… czekamy na pikselozę świadomości… tack tack tack tack…ziemia na księżycu zostaje skupowana po astronomicznych cenach… W CERN, koło Genewy detektor ALICE śledzi zderzenia protonów… początek świata zależeć ma od kicającego na krawędzi postrzegania bozonu Chicksa…

Zdejmij buty, zamknij oczy i patrz

_____

Liliana Kozak


Idąc po schodkach w dół z towarzyszącym stukotem kopyt do niewielkiego pomieszczenia zaaranżowanego przez Igę Gosiewską, trafiamy do przestrzeni ze srebrną, miękką podłogą. Aby przekroczyć próg lat, trzeba zdjąć buty, w dziecięcej przestrzeni kołyszą się srebrne bieguny, gdzieś za nami parska bujany konik, aby się z nim udać stepem, kłusem, galopem...

Zamazują się granice szwów, łączenia wspomnień, ile jest nas w nawiązanych wokół siebie połączeniach. Strzępy zlewają się w całość, może to być ucieczką z klaustrofobii małego pomieszczenia chłodnego srebra i bieli, ale też i ucieczką do wnętrza, albo próbą jego ocalenia, gdzie bieguny, niczym szale wagi mają do wyrażenia jakiś osąd. Dusza lekka jak piórko, kołacze się w małej salce … nie tak szybko, jeszcze czas… w tym- tutaj, w kalejdoskopie parametrów, najbliżej i najdalej mam do siebie. Gdzieś się spotykają linie biegunów, ten punkt na środku- środek duszy- spokojny, mimo wstrząsów… gdy zauważam, kopyta odrywają się od gruntu… Drży srebrna podłoga pod naszymi nogami, kołyszą się bieguny, czy dotrzemy do biegunów własnych granic? Niektóre wspomnienia trzeba ścigać galopem, umykają. To miejsce pozwala rozwinąć szybkość, łapać za końce ogony metafor. Młodymi oczami zgubić schematy, na biegunach siebie popatrzeć poza horyzont zdarzeń w miejscu bez przestrzeni, w chwili, gdzie grawitacja zawiesza czas. Nie ma czasu, jest kołysanie, zacisze, w kołysce człowieczeństwa, można coś zobaczyć pod innym kątem. Z butami zostawić coś za sobą, wejść w nie kimś innym, jeśli się zapragnie…

Gdy umysł dostroi się do miękkiego gruntu myśli, możemy zamknąć oczy, a tam zobaczymy zarysy nowych światów Oleksieya Khoroshki. Impresjonistyczne pociągnięcia pędzlem światła hipnotyzują jak kołysanka. Zapadamy się, kolejne poziomy, głębiej i głębiej, do wrażeń najsłabiej rejestrowalnych, umykających jak bezkształty uchwycone kątem oka. Ten obraz wciąż tam majaczy, nie pozwala się sprecyzować, nie pozwala się określić, zaszufladkować, zawrzeć w schematy i uśmiercić wygodnym określeniem. Z miejsca pierwszych zabaw do ciepłej przestrzeni, gdzie jeszcze nie otwarliśmy oczu, stamtąd w srebrny bezmiar i jeszcze dalej, z miejsca do miejsca, z bieguna do bieguna, patrzę…

To, co nieuchwytne, pokazuje więcej, mnogość nie dookreśleń. Smużki odbić tańczą na łukach sekundy, aby rozpłynąć się w płynnej barwie. Na chwilę mocniejsze brzmienie pojawia się, -to, ta strona rzeczywistości, wyrywa się z dźwięku, jasne światło, nagle otwarte oczy widzą białą ścianę. Trzeba je zamknąć, szemrzący strumyk zmarszczy, wyżłobi lustro wody, zaczną pląsać, przekomarzać się światełka, przeszkadzać, rozmawiać z cieniami naszych myśli, kiedy asortyment słów dawno już się skończył wrażenia nabierają mocy…

Ile pamiętasz?

______

Michał Czyż

Szóstego marca w Galerii Labirynt zakończyła się trwająca od siedemnastego lutego pierwsza indywidualna wystawa Igi Gosiewskiej pt. ZDEJMBUTY. Na instalację składają się nagrania audio oraz miękka podłoga w małym pomieszczeniu, na której umieszczono element – właśnie czego? – kołyski, bujanego fotela, czy też konia na biegunach?
W pierwszej kolejności można by się spodziewać prostego przeniesienia perspektywy z postrzegania „dojrzałego” na „dziecinne”. Z pewnością poprzez redukcję wrażeń można się tego doszukać w ZDEJMBUTY, ale owe przeniesienie to zdecydowanie nie wszystko. Po pierwsze zdejmujemy buty, czuli wchodzimy w jakąś prywatność, stajemy się gośćmi, dbamy także o to, aby po naszej wizycie nie zostało widocznych śladów, aby prywatność, do której wtargniemy, została sterylna. Buty, na których osadza się kusz zewnętrznego, brudnego świata, zostawiamy przed wejściem – "zdejmbuty".
Mogłoby się zdawać, że dzieci odbierają otaczającą ich przestrzeń jako całość, nie dokonując selekcji, nie odróżniając samych siebie, swojego „ja” od reszty. Iga Gosiewska przedstawia nam obraz zredukowany do kilku wrażeń. Jakby pokazując nam jedną z wielu możliwości skupienia się, spojrzenia jedynie na pewną stronę rzeczywistości. Skąd w ogóle wiadomo, że chodzi o dzieci – dzieciństwo? Otóż towarzyszą nam nieustannie odgłosy gaworzenia małego dziecka, które najpewniej nie potrafi jeszcze mówić. Co jakiś czas daje się usłyszeć obecność kogoś jeszcze, jakby rodzica, który gdzieś obok przechodzi. Dziecko robi wrażenie zajętego, skupionego na jakiejś zabawie, ciągle czymś szura. Przestrzeń (oczywiście oprócz białej ściany i sufitu) jest jednokolorowa, zaś bose stopy zapadają się w miękkim podłożu. Jedynym pozostałym elementem są płozy/bieguny, w tym samym kolorze co i podłoga.

Jeśli miałoby to być proste przeniesienie perspektywy z „tej, tu teraz” do „tam, wtedy” praca skupiałaby się na tym, jak niewielki element rzeczywistości mógł zawładnąć wyobraźnia dziecka, pochłonąć go. Przebija się tu jednak po chwili coś istotniejszego i chyba właściwy zamiar Igi Gosiewskiej. Jak wiele konkretów nam zostało z dzieciństwa? Jak wiele pamiętamy? Wrażenia, uczucia, kilka obrazów, przedmiotów? Co teraz wiemy o swoim dzieciństwie, jak wiele w porównaniu tym, co mogliśmy postrzegać wtedy? Czy nie są to przypadkiem resztki, marne pozostałości, odrobina konkretów, albo może szczątki niejasnych wrażeń wokół których możemy nadbudować ogromny obraz?
"Zdejmbuty", wejdź do małego, klaustrofobicznego miejsca, które może przytłaczać swoim ograniczeniem. Jak tu skromnie, minimalistycznie? Buty, wraz z wieloma sprawami zostawiłeś przed wejściem, jesteś „gościem”. Dotknij miękkości, poskacz po niej, pomyśl o koniu na biegunach, a może o bujanym fotelu…ile jeszcze pamiętasz?
Tak Bukowski opisał jedne z swoich najwcześniejszych wspomnień:
Pierwsze co pamiętam, to że siedzę pod czymś, pod spodem. Był to stół, widziałem stołową nogę, nogi kilku osób i kawałek zwisającej serwety. Pod stołem było ciemno, fajnie się tam siedziało. (…) Słońce padało na dywan i na nogi tych paru osób. Podobało mi się, że tak świeci. Ludzkie nogi mnie nie ciekawiły – ciekawiła mnie zwisająca serweta, noga stołowa, słońce.*

* Charles Bukowski, Z Szynką Raz!, Noir sur Blanc, Warszawa 2002, s. 9

Dialogi tożsamości

Wokół duszy i ciała. O wykładzie dr Tomasza Kitlińskiego Filozofia sztuki współczesnej: ciało i co (kto?) jeszcze w Galerii Labirynt
______

Liliana Kozak


Na początku wykładu Filozofia sztuki współczesnej: ciało i co (kto?) jeszcze Tomasz Kitliński zaprosił do refleksji nad istotą ciała w sztuce współczesnej. Jako pierwszą zaprezentował pracę Helen Chadwick Self-portrait. Artystka należała do Young British Artist, grupy brytyjskich artystów współczesnych działających w latach 90. XX w., zmarła w wieku 44 lat na chorobę serca. Autoportret jest zdjęciem dłoni autorki, która trzyma w rękach mózg. Gest ten przywodzi na myśli opiekuńczość, miłość wobec trzymanego obiektu. Owalny kształt oznacza żałobę. Robiąc to zdjęcie Chadwick miała już ręce zniszczone chorobą. Oglądając je ma się nieodparte wrażenie jakby po raz ostatni dotykała swojej obecności w tym świecie, spoglądając na człowieczeństwo z góry – z pewnego dystansu, a jednak czule. Pofalowana tkanina tła w cielistym kolorze nawiązuje do fałd mózgu, jak gdyby dłonie odgradzały tę część fałd, wyjętą z morza cielesności, materii, otaczały tożsamością i już niedługo miały z powrotem je upuścić. Chadwick wskazuje na dotyk w odmiennym ujęciu niż w twierdzeniu Jeana-Paula Sartre’a. Sartre każdy dotyk odczytywał jako sadomasochistyczny, czując się uwikłanym w świat zależności, gdzie każdy gest jest oznaką miejsca w hierarchii. Jednak nie wszyscy przepadli w zwierzęcej dżungli, Merleau-Ponty sprzeciwia się temu stwierdzeniu, tak jak Julia Kristeva i Hélène Cixous, które łączą dotyk z czułością i pielęgnacją. W końcu chyba jedynym, co pozwoli wydostać się z terytorialnego zacofania to stan umysłu, nazywając tworzy się stosunek do rzeczywistości. A dotyk, czy może istnieć tylko jeden jego rodzaj?

Kitliński przywołał związek ciała i duszy, mitologicznych kochanków Amora i Psyche. Oglądaliśmy wizję Gavina Hameltona, malarza neoklasycznego, przedstawienie skrzydlatego młodzieńca i nimfy. Jednak od czasów Safony, związek ten może być ukazywany przez pary tej samej płci, jak w zaprezentowanych na wykładzie fotografiach Katherine Opie, która utrwaliła pary kobiet na tle codziennego otoczenia podkreślającego bliskość, intymność związku.

Gdzie doszukać się duszy, jak nie w spojrzeniu zaprezentowanej nam twarzy z fotografii Svajone i Pauliusa Stanikas Astma face - na której widzimy chorą na astmę Svajone. Jej spojrzenie przepełnione jest świadomością, obecnością modela, gdzie czuje się dotyk czyjejś historii. Wszędzie, gdzie widzę taką twarz, jest ona dla mnie równoznaczna z definicją duszy, która wydaje mi się wyczerpująca.
Projekt World War wspomnianej litewskiej pary mieszkającej w Paryżu, ukazany na 50-tym biennale w Wenecji oscyluje wokół silnych emocji: agresji i erotyzmu, wojny i seksu. Zaczęłam się zastanawiać czy bezwzględne instynkty przetrwania, Eros i Thanatos, mogłyby ujrzeć swoje odbicie w cielesnym Amorze, nad którym ciąży widmo śmierci i erotycznej sile życia Psyche. Śmierć prowokuje erotyzm, śmiertelność gatunku warunkuje konieczność rozmnażania, śmierć tłumaczy życie, burzliwy, nierozerwalny związek Amora i Psyche.

Podczas wykładu pojawiają się słowa św. Augustyna: Cóż zaś bliższego niż ja sam i jednocześnie paradoks: Stałem się pytaniem dla samego siebie. Coś, co wydaje się nam tak bliskie, jest jednocześnie ontologicznie niepoznane. Dusza-motyl, tchnienie zostaje nazwana strukturą sensu poprzez łączenie ciała ze światem – powoduje jego mowę, odpowiada za jego reakcje, żywotność. Analizowana przez lekarzy i filozofów od najdawniejszych czasów, doszukujących się jej konkretnej lokalizacji. Późniejsze sformułowanie aparat psychiczny Freuda również nie daje się sprowadzić jedynie do ciała. Francuska filozofka i psychoanalityczka Julia Kristeva twierdzi, że dzisiejsza cywilizacja jest trawiona przez choroby duszy. Marii Janion postawiła pytanie - Czy będziemy wiedzieć, co przeżyliśmy, jeśli nie dowiemy się, czym jest dusza? Nierozłączność ciała i duszy podkreśla wyrażenie wzięte z Diderota: L’Âme au corps - dusza w ciele, które staje się przedmiotem rozważań Jeana Claire’a, francuskiego historyka sztuki i eseisty, wieloletniego dyrektora Musée Picasso w Paryżu. Ten związek można badać również obserwując człowieka jako element społeczności, mieszkańca miasta. Szymon Pietrasiewicz, lubelski animator kultury, w jednym ze swoich działań wcielił się w postać Św. Mikołaja żebrzącego w centrum handlowym, w tym geście ponoć ma się zawierać zwrócenie uwagi na odrzuconych przez społeczeństwo, ułomnych, bezdomnych. Mam mieszane uczucia, ten gest może wzbudzić obojętność, potrzebę pomocy. Nie mogę oprzeć się wrażeniu upadłego mitu, Mikołaj jako symbol szczodrości tutaj przybiera odwrotne oblicze, choć cel jest szlachetny, to dla mnie to działanie raczej jest symptomem końca poezji, niż ją uosabia, wzywa do reakcji. Marzenia nierzadko rozpływają się w czarze goryczy, czy mamy prawo wypatrywać Świętych Mikołajów, co zobaczymy?

Poszukiwanie duszy w kontekście społecznym sprawia, że sztuka może okazać się gestem ratunku, jak twierdzi francuska myślicielka Hélène Cixous. Kitliński przywołał dwa hebrajskie wyrażenia -tikkun- ratunek, naprawa, odnawianie znaczeń, przekształcenie, nawet bardzo gwałtowne, dekonstrukcja - słowo, wzięte od Heideggera z Abbau, użyte przez Derridę, zostało przełożone, jako pieriestrojka, ku, podobno zadowoleniu tego ostatniego. Drugie wyrażenie- tikkun olam – to odpowiedzialność za świat, głęboka sprawiedliwość.

Są dwa różne pojęcia sztuki, sztuka myśli – według Huberta Damischa i potem Ernsta van Alphena, a według Georgesa Didi-Hubermana sztuka dotyka skóry. Autor wykładu uważa za logiczne łączenie tych dwóch spostrzeżeń. Ja jednak bliższa jestem przewadze myśli, być może reakcje zmysłów, informacje, które docierają do naszego umysłu są same w sobie poza myślą, są jedynie bodźcem. Dla mnie te bodźce są językiem myśli, myśl nie jest chyba jedynie refleksją. Ale jeżeli zmysły prowadzą wewnętrzną rozmowę, kierując naszymi ciałami szybciej od naszej woli, to jeszcze jeden dowód na to ciało i duszą nie są jednością, są nierzadko kłębkiem konfliktów człowieka-zwierzęcia, gdzie nieświadomość może zachować się niczym owo zwierzę zerwane z uwięzi. A więc świadomość, nieświadomość, a nawet nadświadomość, uczestniczą w przekazie i odbiorze sztuki, każdy aspekt artysty zawiera się w jego tworach, a nam pozostają próby domyślania się, jak głęboki dialog z nimi prowadzimy.
Tomasz Kitliński powtarza za Hannah Arendt i Julią Kristevą, iż sztuka podkreśla życie, za Freudem, iż jest sublimacją, przeciwstawia się twierdzeniu Rosalind Krauss, dla której sztuka po modernizmie to materia. Przeciwni temu są też Clement Greenberg i Michael Fried, którzy potrafią dostrzec w modernizmie kierunek w drugą stronę, ponad materię. Sztuka ma być życzliwa temu, kto jej doświadcza, podmiotowi, ma wręcz go celebrować, pielęgnować różnorodność składającą się z wielu obcości, bogactwa kultury.

Otwartość, uwznioślenie, sublimacja – rozumiem te pojęcia jako zdobycie świadomości, która pozwala realizować więcej, ukazuje drogi wyjścia, otwiera furtki. Mam nieodparte wrażenie, że coraz częściej nazywamy sztuką zjawiska rozpaczy, choroby duszy wciąż absorbujące wrażliwe umysły twórców, którzy wytwarzają skołtunione emocje, czując ulgę, nie troszcząc się o to, jak ich twory wpłyną na odbiorcę.

Bardzo chcę, aby w pojęcie sztuka było coraz bardziej wzbogacane o prace, które definiują ją, jako uwznioślenie, pchają ku rozwiązaniom, a nie ku zagubieniu, potrafią ukoić cierpienie, wyrywają z błędnego koła depresji, a więc są antagonistyczne do egoizmu, rozsmakowywania się pokrzywdzeniu i wynoszenia braku samorealizacji do rangi osiągnięcia.



Podczas wykładu Tomasz Kitliński zaprezentował twórczość Aliny Szapocznikow, artystki pochodzenia żydowskiego, która przeżyła holokaust, zmarła na raka. Pokazał jej pracę Plongée, czyli zanurzenie – z tajemniczej organicznej materii wyłania się, wynurza kobiecy biust. Artystka inspirowała się ciałem, przestawiała jego fragmenty często będące odlewem z własnych części ciała, chcąc tym samym utrwalić jego żywotność, wszystkie emocje z nim związane, ich źródło. Jednym z jej ostatnich cykli przed śmiercią jest Zielnik, gdzie tworzy odlewy z ciała syna, spłaszczane, odkształcane niczym botaniczne okazy na kartach Zielnika, jakby po raz ostatni chciała stworzyć pamiątkę życia przenikającego między jej rękami. Powstaje też odlew całej postaci, Piotr, ciało młodego mężczyzny wydaje się wydłużone, bardzo delikatne, kruche, jest to utrwalenie więzi matki i dziecka, tuż przed rozłąką.

Kolejną artystką, o jakiej wspomniał Kitliński była Krystiana Robb-Narbutt, która miała podobne doświadczenia wojenne. Ludzkie sylwetki z jej rysunków zastają z czasem otoczone jakby ochronnym kokonem, potem odchodzą, pozostawia otwartą przestrzeń. Rysowała też wzniesienia, góry, nawiązujące czasem do mastaby, w swoim wierszu, pisała też wiersze, wspomina krecie memento mori, kopczyk, pod którym kryje się życie.

W jej twórczości również utrwaliła się potrzeba uwieczniania przejawów życia, są to przedmioty symbolizujące więź z jej bliskimi. Tworzy Fugę pamięci, obok słów Celana: Wiem, to nieprawda, że żyliśmy. W opozycji stoją przeszklone gablotki, symbolizujące zmarłe osoby z drobnymi przedmiotami, które po nich zostały i krótkim podpisem, sugerującym, kim były, co się z nimi stało. Powstało też wiele gablotek-podarunków, dla męża artystki i jej przyjaciół. Niewielki rozmiar obiektów, elementy rękodzieła, są manifestacją kobiecości, celowym jej zaznaczeniem, zostaje przywołane porównanie do dziewczęcych sekretów. Odnajduję tu jeszcze jeden sprzeciw wobec patriarchatu wojny, kobiecość jest jego przeciwieństwem. Podarki mają być miłością życia, przeciwstawiając się okrucieństwu holokaustu, jak powiedział Paweł Leszkowicz, Fuga pamięci zastąpiła Fugę śmierci -Todesfuge.

Kolejny artysta David Wojnarowicz, nowojorski gej, doświadczył różnych kolei losu, wydostał się z nizin społecznych, z przeszłości narkomana i gigolo czerpał gorzką inspirację, krytykował etykę społeczeństwa. Zdobył uznanie, trafił do muzeów i akademii. Jednak przeszłość wyciągnęła po niego ręce, kiedy na AIDS umierał jego partner Peter Hujar. Wojnarowicz pielęgnował go do końca, utrwalił po raz ostatni jego wizerunek, tuż po śmierci Petera. Rok jego śmierci jest też rokiem ukończenia skandalizującego filmu Fire In my belly. Zasznurowane usta i mrówki wędrujące po krucyfiksie są wyrazem bezradności, niemym krzykiem zrozpaczonego, osamotnionego człowieka, nad którym wisi widmo śmierci spowodowane AIDS, chorobę wtedy ignorowaną przez społeczeństwo.
Praca pojawiła się na wystawie Hide/Seek Difference and Desire w National Portrait Gallery w Waszyngtonie, jednak została ocenzurowana przez dyrektora Martina E. Sullivana pod naciskiem głosów skrajnie konserwatywnych, które w mrówkach na krucyfiksie dopatrzyły się jedynie obrazy chrześcijaństwa (do tego w okresie świątecznym, było to w grudniu ubiegłego roku). Do zdjęcia metaforycznych mrówek z cierpiących film jak widać wszystkich nie skłania, obraza - ale tylko dla obojętności wobec życia, nadal dla wielu ma zasznurowane usta. Do dyrektora zostały wysłane listy m. in. od Pawła Leszkowicza z UAM w Poznaniu i prowadzącego wykład Tomasza Kitlińskiego. Praca Wojnarowicza szybko znalazła się w New Museum w Nowym Yorku.

Podobne sytuacje miały miejsce nie tak dawno w Polsce. Z ubiegłorocznej wystawy Ars Homo Erotica z Muzeum Narodowego w Warszawie chciano usunąć instalację Aleksandry Polisiewicz, jednak dyrektor Piotr Piotrowski nie uległ naciskom. Piss Christ, krytyczna praca Andreasa Serrano miała zawisnąć w latach 90-tych w CSW w Warszawie, jednak promieniejący złotym światłem Chrystus z przezroczystego pojemnika z moczem swoją krytyczną mocą przekroczył wówczas próg tolerancji. Jednak dla mnie owe dwa krucyfiksy mają niejednoznaczną wymowę. Mrówki odczytuję jako symbol dużo subtelniejszy, w końcu ich zadaniem jest oczyszczać, może są tutaj poniżonym i jedynym żałobnikiem. Chrystus wydaje się być odniesieniem do zmarłego Petera Hujara, może Wojnarowicz też czuję się bezradną mrówką i nie ma w tym nic zabawnego. Serrano startuje z innej pozycji, a jednak używa silniejszych argumentów, jednak powtarzanie gestu, który się krytykuje, to nie to samo, co, niewątpliwie niemodna i karkołomna próba zawieszenia światełka w tunelu, przyjemniej pokazać, że tunel jest ciemny i brudny. Złociste światło niknie pod innym kątem patrzenia…

Duet artystek performance Sędzia Główny analizuje zależności panujące w społeczeństwie, czy sadomasochizm może ulec sublimacji w formie buntu. Sędziny w trakcie performance pozwalały publiczności wydawać sobie rozkazy, poddawały się licytacji widzów, ich pokazy są często próbą wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Czy ta psychoanaliza zadziała jak pozbawione pruderii lustro, czy ujrzenie siebie poprawi kanony słuszności? A może przetrze do końca szlak pozbawiając idealistycznych złudzeń, jak wiemy utopia nam nie grozi, pozostaje niemy osąd, bezradna obserwacja własnych uwikłań. Możemy licytować się ze sobą, ile zwierzęcych instynktów można przykryć płaszczykiem ewolucji. Religie próbują podejmować tą licytację od wieków, próbując przekonać do szlachetnych założeń, czy wierni są sobie wierni? Obcość ponoć ceniona jest dziś na świecie. Tak, ceni się takich odmieńców jak Sokrates, którzy forsując swoje myśli, próbują mnogość kolorów ułożyć w tęczę, nie szarość. Tylko wciąż kolory tęczy nie podobają się wszystkim, najlepiej, jakby były troszkę zbrudzone nie do końca etyczną wolnością. Dążenia wybitnych cenione z dystansu, stawiane na piedestał, ale jakże kojące jest uczucie, że nam do niego daleko, oddając należny hołd, możemy odejść swoją drogą.
Podczas wykładu słyszymy interpretację Marcela Prousta: Gej, heteryk, czy lesbijka? - Elżbiety Bojanowskiej, lubelskiej aktorki, nagranie pochodzi z trzech miesięcy przed jej śmiercią w 2001 roku. Słyszymy rozmowę między częściami siebie, wypowiadane są refleksje na temat inności wewnętrznych, o ich istotności i pielęgnacji, nieustannej interpretacji przelewającej się szali Alberta z wewnętrzną Albertyną, hierarchię tych osobowości, wewnętrzną zazdrość o tymczasowo odpychaną, kuszącą część wnętrza, raz jedną, raz drugą. Centrum i peryferia jaźni, wyrzuty, tutaj hamletowskie pytanie ma swoją cichą odpowiedź- być jednym z nich, lub nie być… tylko, którym z nich? Którego stada zasilić szeregi, by być jak najbliżej siebie i nie zostać pożartym w objęciach Sodomy i Gomory?
Jest to rozważanie o biseksualności. Tekst został uznany przez Roberta Kulpę w "Ha!arcie" za narrację queer. Chociaż osobiście najbardziej podoba mi się określenie płynnych tożsamości Marcela Prousta. Albert i Albertyna mogą mieć nieskończoną ilość odmian, a każda z nich staje się jednym z aspektów życia, którymi trzeba żonglować, aby wskoczyć na kolejny szczebel drabiny przetrwania. Problematyka bycia odmieńcem dotyka w pewnym momencie, mniej lub bardziej, każdego, gdy znajdzie w sobie coś, co wyznacza jego oryginalność.

W podsumowaniu Kitliński podkreślił znaczenie sztuki jako przeżywanego doświadczenia, między-podmiotowego człowieczeństwa, jego wszystkich możliwych stanów świadomości. Różnorodność gramatyk, płeć kulturowa stają się w sztuce łączne, stanowią broń przeciwko wykluczeniom. Zamiast ksenofobii - filoksenia, zwracanie, a nie odbieranie człowieczeństwa, aby powiększać wewnętrzną przestrzeń.
Zostają przywołane słowa Hélène Cixous, czującej, że Rembrandtowi udało się namalować niewidoczne, głos – wewnętrzne słowo Anioł. Córka Cixous, Anne - Emmanuelle Berger mówi: Ja-to inna, słowami Artura Rimbauda: Ja-to ktoś inny.

Ile i które, z wewnętrznych spojrzeń mogą odpowiedzieć, czym, kim jest dusza, czy jesteśmy kimś, czy czymś, zajmując miejsce w społeczeństwie? Czy zamiast wykluczać i hierarchizować, nie lepiej łączyć? To, co czynimy na zewnątrz stanowi nasze wnętrze, nie wykluczajmy żadnego elementu siebie, to mój osobisty apel – spróbujmy wykroczyć poza definiowalność, poza schematy, jak najdalej, stając się szczerą pełnią siebie.


Wideo Kuitkowskiego w Galerii 1 na KULu


Maria Sapeta i Monika Schmeichel zapraszają na wystawę Kamila Kuitkowskiego do Galerii 1 na KULu. Kamil Kuitkowski jest studentem trzeciego roku (drugi rok w pracowni Interdyscyplinarnej profesora Zbigniewa Bajki) wydziału malarstwa Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Zajmuje się wideo, instalacją, malarstwem a także projektowaniem ubioru. Zafascynowany tematyką schyłku, upadku, post-cywilizacji.

Tytuł Kamil Kuitkowski – Filmy Wideo jest tytułem przewrotnym. Video stanie się tu narzędziem, które wykreuje dziwną rzeczywistością, wyjętą z innego czasu, będącą odpowiedzią na fascynację artysty „post-cywilizacją” i lękiem. Artysta ujawni duchy przeszłości, zapomniane wydarzenia, które być może miały miejsce w galerii. Poruszy kwestię dotyczące zmierzchu, czy też końca cywilizacji.
Wernisaż wystawy odbył się w piątek 4.03.2011.

Najlepszym lekarstwem na dyskryminację w sztuce jest sztuka*

_________

Agnieszka Chwiałkowska



Aretha Franklin, Maria Curie-Skłodowska, Wisława Szymborska, Olga Boznańska czy Emily Dickinson to ważne postaci na trwałe zapisane w dziejach, kobiety, które podjęły walkę o własną osobowość. Sprzeciwiały się dotychczasowym normom i kanonom, początkowo odrzucane i wyśmiewane, wkroczyły w świat męskich zajęć i zasad.
Mimo, że istniały dziedziny życia, w których płeć piękna w szybkim tempie stała się wyznacznikiem nowych trendów, symbolem nowych wyznań, droga do osiągnięcia celu nie zawsze była prosta. Najtrudniejszą rolę do odegrania miały kobiety obdarzone pasją „typowo męską”. Jedną z nich jest pasja rzeźbiarska. Mężczyźni często nie dopuszczali do siebie myśli, że kobiety mogą być równie mądre, zdolne i silne, a co najważniejsze – niezależne od nich. Ale to umiejętność dokonywania wyborów i świadomość własnych wartości doprowadziły świat w obecne miejsce.
Lata 1864, 1936, 1966 stały się przełomem, chwilą gdy podjęta została walka o marzenia. Każda z nich była inna, wyznawała inne wartości, w inny sposób spostrzegła świat, ale łączyło je coś bardzo silnego.

Camille - imię posiadające w języku francuskim taką samą odmianę żeńską i męską stało się wraz z nadejściem połowy XIX wieku symbolem walki o wolność. W czasach, gdy niedopuszczalne było by kobiety pełniły niektóre zawody ona już jako dziecko postanowiła zostać rzeźbiarzem. Początkowo jej pęd ku indywidualności wyśmiewały modelki w trakcie pozowania, drwili z niego współpracownicy, zaś niemalże cała rodzina nie potrafiła w żaden sposób zrozumieć, jednakże chęć osiągnięcia wolności i spełnienia stała się silniejsza nade wszystko. Camille Claudel – cicha, spokojna i bezgranicznie oddana tworzeniu, znana niektórym jedynie jako muza, kochanka i uczennica wielkiego Augusta Rodina, jawi się współczesnemu człowiekowi jako nieoszlifowany, samorodny diament. W dzieciństwie poznawszy opowieści o duchach i zjawach lepiła różnorakie formy z gliny, które wraz z zdobyciem umiejętności patrzenia i dostrzegania zaczęły zyskiwać kształty. W wieku niespełna 20 lat uczennica stała się doradcą i powiernikiem swego mistrza, który konsultował z nią niemalże każdy temat. Ich dzieła przenikały się wzajemnie uzupełniając. Najważniejszy stał się dynamizm twarzy i ciała, niezwykła doza uczuć. Powstały czyste i namiętne akty, w których bezgraniczne poświęcenie jednoczy się ze sztuką. Salon 1888 roku i jej „Sacountala” przyniosły zmiany. Krytycy niemalże jednogłośnie uznali, iż to uczennica przerosła mistrza. Gliniane postaci urzekają prostotą, prawdą i lekkością… rodzący się motyl wyrusza w samodzielną wędrówkę..

Bulwar przy d’Itall wraz z rozłąką artystów staje się domem już jedynie dla dzieł Camille. Te zaś są bardziej liryczne i cierpiące, to w nich rzeźbiarka opowiada o niewdzięcznej roli, którą przypisało jej życie. Zraniona duma, niewygasłe uczucie, żal po niespełnionym macierzyństwie i odosobnienie, to wszystko źle wpływało na Camille, ale nie sprawiło, że przestała tworzyć. Sztuka stała się dla niej ucieczką, gliniane bruzdy dają możliwość ukazania wewnętrznego niepokoju i różnorakich uczuć nękających duszę. „Modlitwa”, „Walc” czy „Clotho”, wzbudzające zachwyt samego Octava Mirabeau czy te późniejsze czysto zarobkowe dzieła stają się świadectwem kobiecego geniuszu, geniuszu, któremu zmierzch kładzie choroba ale i brak zrozumienia niezwykłej artystycznej osobowości.

Kolejną walkę ze stereotypami podejmuje wiek XX. Wraz z jego początkiem w samym Paryżu działało 231 aktywnych rzeźbiarek, ale ilu z nich tak naprawdę udało się nie zatracić własnej osobowości? Lata 60-te zrodziły minimalizm - sztukę zafascynowaną produkcją przemysłową. Eva Hesse będąca jedyną kobiecą przedstawicielką nurtu i jedną z najbardziej wpływowych artystek ery powojennej, ukształtowała nieco odmienną sztukę. Odeszła od męskiej, rzeźbiarskiej sztywności, zrobiła wszystko by uczłowieczyć minimalizm. Umierając w wieku 34 lat na raka mózgu, pozostawiła po sobie niedokończone instalacje, rysunki i urwane w pół słowa. Nigdy nie chciała by jej sztukę nazywano jedynie kobiecą. Pełna siły, odwagi, pracując w opuszczonej fabryce tekstyliów podjęła próbę eksperymentu z różnorakimi materiałami, zwycięską próbę walki z dyskryminacją. Jedynie na pozór abstrakcyjne instalacje przepełnione są życiem, tragedia miesza się z komedią, erotyzm z powściągliwością. W rurach i ramach owiniętych materiałową skórą płynie efemeryczna cząstka człowieczeństwa, krew i życie. Konstrukcje z drutów, przewodów i masonitu stają się cząstką każdego z nas. Dzieła Hesse, poszukiwanie emocjonalnej relacji ze strony odbiorców staja się istotą postminimalizmu otwierającego kolejne drzwi do świata sztuki.

Ludzka jedność dzięki, której poznajemy i przeżywamy człowieczeństwo jawi się również w naturalnych rozmiarów posągach Malviny Hoffman. Odtwarzając indywidualizm osobowości, grup społecznych i różnorakich kultur tworzy serie rzeźb, których wykonania nie podjął się nikt wcześniej, kształtuje mapę ludzkości. Znajomość antropologii, niezwykłą biegłość techniczną i doskonałą anatomię detalu odnajdujemy w odlanych w brązie figurach. Na każdej twarzy emanującej życiem rysują się radości lub smutki, które Hoffman chwyta jakby zamarznięte w chwili. Wcześniej nieforemna masa teraz czuje, żyje, trwa. Opinia publiczna często odrzucała prace uznając je za zbyt realistyczne, romantyczne, nie rozumiejąc czy też nawet nie chcąc zrozumieć…

Każda z tych kobiet posiada własną historię, własne radości i smutki, każda pragnęła wyrazić w nieco odmienny sposób wyznawane idee i przekonania, ale wszystkie tak samo były do końca nie rozumiane, nie doceniane i po części odrzucone przez środowisko twórcze. Pokochały sztukę, której oddały się bezgranicznie. Podjęły walkę z przeszłością i stereotypami, walkę, której poświęciły całe swe życie. Tragizm i brak zrozumienia ze strony im współczesnych polegał jednak na tym, że były po prostu kobietami.


*Eva Hesse