Student biedny

____

Ida Nowosielska

„Sto lat minęło od powstania pierwszej akwareli abstrakcyjnej a nadal szokujące jest niezrozumienie abstrakcji” przeczytałam kilka dni temu na portalu społecznościowym. Ta smutna refleksja mojej koleżanki nie utkwiłaby mi tak mocno w głowie, gdybym nie obserwowała ostatnio negatywnych postaw kształtujących się u młodych adeptów sztuki. To, że większość społeczeństwa nie rozumie – zaakceptowałam, ale to, że elita artystyczna również wykazuje niechęć do sztuki nowoczesnej i współczesnej, jest dla mnie zjawiskiem niepokojącym. Niektórzy początkujący twórcy z góry dyskredytują, co więcej, nie próbują poznać, dojrzeć drugiego dna, z miejsca odrzucają artystów współczesnych, a swoje stanowisko uzasadniają kwitując: „ta sztuka jest dla mnie niezrozumiała”.

Gdy pojawił się modernizm, a sztuka zaczęła być intelektualna, pełna kontekstów i ideologii, stała się rzecz niesłychana – trzeba było zacząć się starać, żeby ją zrozumieć - zarówno formalnie jak i mentalnie. Dla większości ludzi to za duże wyzwanie, ale w kwestii początkujących artystów wysiłek intelektualny jest potrzebny nie tyle do rozumienia, co do tworzenia. W dzisiejszych czasach intelekt jest nieodzownym, jeśli nie najważniejszym aspektem sztuki. Tymczasem młodzi twórcy odżegnują się od intelektu na rzecz akademickiego warsztatu, a jeśli już pojawią się w ich twórczości dzieła koncepcyjne, to są proste i dosłowne, utrzymane (najchętniej) w estetyce surrealistyczno - heavymetalowej.

„ Nigdy nie zrozumiem tej sztuki współczesnej!” – krzyknęła kiedyś znajoma, ciskając we mnie „Podwójnością niesymetryczną” (Anda Rottenberg, De Kooning i Rauschenberg - podwójność niesymetryczna, Warszawa 1984 – przypis autora). To smutny obraz kolejnej tendencji widocznej u niektórych studentów – pewna nonszalancja, która w ich mniemaniu ma być wyrazem buntu, postawą anarchistyczną, awangardową, a jest jedynie ignorancją wynikającą z niewiedzy, braku zaplecza teoretycznego, jest „przykrywką” dla niekompetencji, pozą, żeby nie wyjść w towarzystwie, mówiąc brutalnie - na idiotę. Niestety w tym aspekcie środowisko artystyczne odzwierciedla społeczeństwo, które najchętniej powtórzyłoby „Sztukę zdegenerowaną” włączając w nią cały postmodernizm, by móc wyśmiać, zdeprecjonować, już się nie męczyć, a na ścianach zawiesić „niepowtarzalne widoczki”. Z czego to wynika? Jeśli słyszy się od doktora historii sztuki, ze dawniej to była Sztuka… Ba! Przez duże S, a teraz to tylko jakieś bohomazy, to wnioski nasuwają się same – nie warto zaprzątać sobie głowy, nie chcemy wiedzieć więcej, niż musimy. Owszem uczymy się o nowoczesnych artystach, lecz z przeświadczeniem, że powinniśmy traktować ich jako rewolucjonistów, którzy sami spalili się w swoich dziwacznych, mglistych koncepcjach, które w gruncie rzeczy nie mają żadnego znaczenia, bo liczą się tylko: proporcje, światłocień i harmonia barw.

I w tym momencie dochodzimy do sedna problemu: to wykładowcy są winni niewiedzy studenta. Czemu nie uczy się nas, na wzór Albersa, korzystania z nowych materiałów, łączenia ich, porównywania faktur, kształtów, badania napięć pomiędzy przedmiotami, czy plamami? Powtarza się nam, że mamy dojść do syntezy, ale nikt nie pokusi się o pokazanie faz syntetyzowania drzewa przez Mondriana. A bez tego młody student widzi tylko dziwne barwne kwadraciki na płaszczyźnie, opisane czarną siatką. Oczywiście uczeń zawsze może analizować to dzieło w kwestiach czysto estetycznych, lecz tego nie robi, bo zostało mu zakodowane, ze to nic nie warta fanaberia. Wykładowcy powinni przygotowywać grunt, poszerzać horyzonty, zarówno teoretycznie poprzez wnikliwa analizę dzieł, jak i praktycznie – otwierać uczniów na kolaż, asamblaż, abstrakcję, materię, skłaniać do poszukiwań formalnych i zwracać uwagę na lirykę, filozofię takiego działania. A tymczasem nauczyciele akademiccy skłaniający się ku intermediom są lekceważeni w środowisku uczelnianym przez tzw. kolegów po fachu, a w konsekwencji również przez studentów. A przecież ta sztuka to nie novum, wszystkie rewolucje działy się w ciągu ostatniego wieku i nie powinno się podważać postulatów dzięki nim wywalczonych. Może w Polsce odcięliśmy się „grubą kreską” również od osiągnięć sztuki? Musimy stale wyważać otwarte drzwi - przedmiot gotowy czy happening wciąż rozpatrywany jest w kategoriach skandalu. Zapomnieliśmy o sztuce przed i powojennej, bo „to złe czasy były”, teraz kapitalizm i dobrobyt, zaczęliśmy na nowo, ale nieustannie potykamy się o tamtą sztukę i nie bardzo wiemy, co z tym zrobić – najprościej jest odrzucić. Za to akademicki warsztat jest jasny, stabilny, łatwo go ocenić – umiesz rysować, nie umiesz, znasz się na kompozycji lub nie, zdałeś, nie zdałeś.

Wykładowcy oprócz uczenia podstaw, powinni zaszczepiać w nas chęć eksperymentowania w obrębie różnych dziedzin sztuki. Na wzór Rauschenberga czy Kantora należałoby pożerać kolejne zdobycze historii sztuki i dopiero po ich przetrawieniu można by stwierdzić czy miało się zgagę…

7 komentarzy:

  1. Nie sądzi Pani, że za nim zacznie się działać w różnych mediach należałoby posiąść warsztat, aby móc swobodnie tworzyć? Nie każdy za najwyższy stopień zaawansowania uważa dojście do abstrakcji, czy szukania na siłę nowych rozwiązań :) Myślę, że nie o to w sztuce chodzi. Sama jestem studentką pierwszego roku na uczelni artystycznej i widzę, że profesorowie niczego nie zabraniają, wręcz przeciwnie pchają nas w stronę poszukiwań. Wystarczy wybrać odpowiednią pracownie. Nie zgadzam się z tym, że to wykładowcy są winni "naszej niewiedzy", każdy człowiek odpowiada sam za siebie, ma swój rozum. Wykładowca może nam coś zasugerować, coś z czym nie musimy się zgadzać. Strasznie Pani uogólnia. Jestem ciekawa na podstawie jakich doświadczeń wysunęła Pani takie wnioski?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że warsztat jest ważny i uwzględniłam to w tekście, ale w czasie studiów artystycznych wymagało się od nas tylko warsztatu - nigdy na uczelni nie miałam styczności np. z kolażem, jest tylko stale wałkowana martwa, model i ewentualnie coś na komputerze... A wiedzę na temat sztuki współczesnej posiadłam tylko przez to, że mam ojca-plastyka, z którym od dziecka "biegałam" po wystawach. A co z tymi, którzy nie mieli takich możliwości? Tu powinna wkroczyć Uczelnia... Ja niestety mam zgoła inne doświadczenia niż Pani i nie ukrywam, że jestem trochę zazdrosna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. hehe to wychodzi na to że mam szczęście i trafiłam do dobrej szkoły :) Jednak dalej będę twierdzić, że dla chcącego nic trudnego. W czasie nauki w liceum, mieszkając w mieście, w którym tak naprawdę działa jedna galeria, sama musiałam zdobywać informacje na temat sztuki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. joł ida dajesz dajesz nie przestajesz

    OdpowiedzUsuń
  6. a tak na serio, to nie zgadzam sie z wiekszascia wysunietych zagadnien, ale pioro masz niesamowite, lekkie, piszesz ze swada, moze idz w tym kierunku tez? taka skromna sugestia

    OdpowiedzUsuń
  7. będziem myśleć :) jak na razie sesyja...

    OdpowiedzUsuń