Dialogi tożsamości

Wokół duszy i ciała. O wykładzie dr Tomasza Kitlińskiego Filozofia sztuki współczesnej: ciało i co (kto?) jeszcze w Galerii Labirynt
______

Liliana Kozak


Na początku wykładu Filozofia sztuki współczesnej: ciało i co (kto?) jeszcze Tomasz Kitliński zaprosił do refleksji nad istotą ciała w sztuce współczesnej. Jako pierwszą zaprezentował pracę Helen Chadwick Self-portrait. Artystka należała do Young British Artist, grupy brytyjskich artystów współczesnych działających w latach 90. XX w., zmarła w wieku 44 lat na chorobę serca. Autoportret jest zdjęciem dłoni autorki, która trzyma w rękach mózg. Gest ten przywodzi na myśli opiekuńczość, miłość wobec trzymanego obiektu. Owalny kształt oznacza żałobę. Robiąc to zdjęcie Chadwick miała już ręce zniszczone chorobą. Oglądając je ma się nieodparte wrażenie jakby po raz ostatni dotykała swojej obecności w tym świecie, spoglądając na człowieczeństwo z góry – z pewnego dystansu, a jednak czule. Pofalowana tkanina tła w cielistym kolorze nawiązuje do fałd mózgu, jak gdyby dłonie odgradzały tę część fałd, wyjętą z morza cielesności, materii, otaczały tożsamością i już niedługo miały z powrotem je upuścić. Chadwick wskazuje na dotyk w odmiennym ujęciu niż w twierdzeniu Jeana-Paula Sartre’a. Sartre każdy dotyk odczytywał jako sadomasochistyczny, czując się uwikłanym w świat zależności, gdzie każdy gest jest oznaką miejsca w hierarchii. Jednak nie wszyscy przepadli w zwierzęcej dżungli, Merleau-Ponty sprzeciwia się temu stwierdzeniu, tak jak Julia Kristeva i Hélène Cixous, które łączą dotyk z czułością i pielęgnacją. W końcu chyba jedynym, co pozwoli wydostać się z terytorialnego zacofania to stan umysłu, nazywając tworzy się stosunek do rzeczywistości. A dotyk, czy może istnieć tylko jeden jego rodzaj?

Kitliński przywołał związek ciała i duszy, mitologicznych kochanków Amora i Psyche. Oglądaliśmy wizję Gavina Hameltona, malarza neoklasycznego, przedstawienie skrzydlatego młodzieńca i nimfy. Jednak od czasów Safony, związek ten może być ukazywany przez pary tej samej płci, jak w zaprezentowanych na wykładzie fotografiach Katherine Opie, która utrwaliła pary kobiet na tle codziennego otoczenia podkreślającego bliskość, intymność związku.

Gdzie doszukać się duszy, jak nie w spojrzeniu zaprezentowanej nam twarzy z fotografii Svajone i Pauliusa Stanikas Astma face - na której widzimy chorą na astmę Svajone. Jej spojrzenie przepełnione jest świadomością, obecnością modela, gdzie czuje się dotyk czyjejś historii. Wszędzie, gdzie widzę taką twarz, jest ona dla mnie równoznaczna z definicją duszy, która wydaje mi się wyczerpująca.
Projekt World War wspomnianej litewskiej pary mieszkającej w Paryżu, ukazany na 50-tym biennale w Wenecji oscyluje wokół silnych emocji: agresji i erotyzmu, wojny i seksu. Zaczęłam się zastanawiać czy bezwzględne instynkty przetrwania, Eros i Thanatos, mogłyby ujrzeć swoje odbicie w cielesnym Amorze, nad którym ciąży widmo śmierci i erotycznej sile życia Psyche. Śmierć prowokuje erotyzm, śmiertelność gatunku warunkuje konieczność rozmnażania, śmierć tłumaczy życie, burzliwy, nierozerwalny związek Amora i Psyche.

Podczas wykładu pojawiają się słowa św. Augustyna: Cóż zaś bliższego niż ja sam i jednocześnie paradoks: Stałem się pytaniem dla samego siebie. Coś, co wydaje się nam tak bliskie, jest jednocześnie ontologicznie niepoznane. Dusza-motyl, tchnienie zostaje nazwana strukturą sensu poprzez łączenie ciała ze światem – powoduje jego mowę, odpowiada za jego reakcje, żywotność. Analizowana przez lekarzy i filozofów od najdawniejszych czasów, doszukujących się jej konkretnej lokalizacji. Późniejsze sformułowanie aparat psychiczny Freuda również nie daje się sprowadzić jedynie do ciała. Francuska filozofka i psychoanalityczka Julia Kristeva twierdzi, że dzisiejsza cywilizacja jest trawiona przez choroby duszy. Marii Janion postawiła pytanie - Czy będziemy wiedzieć, co przeżyliśmy, jeśli nie dowiemy się, czym jest dusza? Nierozłączność ciała i duszy podkreśla wyrażenie wzięte z Diderota: L’Âme au corps - dusza w ciele, które staje się przedmiotem rozważań Jeana Claire’a, francuskiego historyka sztuki i eseisty, wieloletniego dyrektora Musée Picasso w Paryżu. Ten związek można badać również obserwując człowieka jako element społeczności, mieszkańca miasta. Szymon Pietrasiewicz, lubelski animator kultury, w jednym ze swoich działań wcielił się w postać Św. Mikołaja żebrzącego w centrum handlowym, w tym geście ponoć ma się zawierać zwrócenie uwagi na odrzuconych przez społeczeństwo, ułomnych, bezdomnych. Mam mieszane uczucia, ten gest może wzbudzić obojętność, potrzebę pomocy. Nie mogę oprzeć się wrażeniu upadłego mitu, Mikołaj jako symbol szczodrości tutaj przybiera odwrotne oblicze, choć cel jest szlachetny, to dla mnie to działanie raczej jest symptomem końca poezji, niż ją uosabia, wzywa do reakcji. Marzenia nierzadko rozpływają się w czarze goryczy, czy mamy prawo wypatrywać Świętych Mikołajów, co zobaczymy?

Poszukiwanie duszy w kontekście społecznym sprawia, że sztuka może okazać się gestem ratunku, jak twierdzi francuska myślicielka Hélène Cixous. Kitliński przywołał dwa hebrajskie wyrażenia -tikkun- ratunek, naprawa, odnawianie znaczeń, przekształcenie, nawet bardzo gwałtowne, dekonstrukcja - słowo, wzięte od Heideggera z Abbau, użyte przez Derridę, zostało przełożone, jako pieriestrojka, ku, podobno zadowoleniu tego ostatniego. Drugie wyrażenie- tikkun olam – to odpowiedzialność za świat, głęboka sprawiedliwość.

Są dwa różne pojęcia sztuki, sztuka myśli – według Huberta Damischa i potem Ernsta van Alphena, a według Georgesa Didi-Hubermana sztuka dotyka skóry. Autor wykładu uważa za logiczne łączenie tych dwóch spostrzeżeń. Ja jednak bliższa jestem przewadze myśli, być może reakcje zmysłów, informacje, które docierają do naszego umysłu są same w sobie poza myślą, są jedynie bodźcem. Dla mnie te bodźce są językiem myśli, myśl nie jest chyba jedynie refleksją. Ale jeżeli zmysły prowadzą wewnętrzną rozmowę, kierując naszymi ciałami szybciej od naszej woli, to jeszcze jeden dowód na to ciało i duszą nie są jednością, są nierzadko kłębkiem konfliktów człowieka-zwierzęcia, gdzie nieświadomość może zachować się niczym owo zwierzę zerwane z uwięzi. A więc świadomość, nieświadomość, a nawet nadświadomość, uczestniczą w przekazie i odbiorze sztuki, każdy aspekt artysty zawiera się w jego tworach, a nam pozostają próby domyślania się, jak głęboki dialog z nimi prowadzimy.
Tomasz Kitliński powtarza za Hannah Arendt i Julią Kristevą, iż sztuka podkreśla życie, za Freudem, iż jest sublimacją, przeciwstawia się twierdzeniu Rosalind Krauss, dla której sztuka po modernizmie to materia. Przeciwni temu są też Clement Greenberg i Michael Fried, którzy potrafią dostrzec w modernizmie kierunek w drugą stronę, ponad materię. Sztuka ma być życzliwa temu, kto jej doświadcza, podmiotowi, ma wręcz go celebrować, pielęgnować różnorodność składającą się z wielu obcości, bogactwa kultury.

Otwartość, uwznioślenie, sublimacja – rozumiem te pojęcia jako zdobycie świadomości, która pozwala realizować więcej, ukazuje drogi wyjścia, otwiera furtki. Mam nieodparte wrażenie, że coraz częściej nazywamy sztuką zjawiska rozpaczy, choroby duszy wciąż absorbujące wrażliwe umysły twórców, którzy wytwarzają skołtunione emocje, czując ulgę, nie troszcząc się o to, jak ich twory wpłyną na odbiorcę.

Bardzo chcę, aby w pojęcie sztuka było coraz bardziej wzbogacane o prace, które definiują ją, jako uwznioślenie, pchają ku rozwiązaniom, a nie ku zagubieniu, potrafią ukoić cierpienie, wyrywają z błędnego koła depresji, a więc są antagonistyczne do egoizmu, rozsmakowywania się pokrzywdzeniu i wynoszenia braku samorealizacji do rangi osiągnięcia.



Podczas wykładu Tomasz Kitliński zaprezentował twórczość Aliny Szapocznikow, artystki pochodzenia żydowskiego, która przeżyła holokaust, zmarła na raka. Pokazał jej pracę Plongée, czyli zanurzenie – z tajemniczej organicznej materii wyłania się, wynurza kobiecy biust. Artystka inspirowała się ciałem, przestawiała jego fragmenty często będące odlewem z własnych części ciała, chcąc tym samym utrwalić jego żywotność, wszystkie emocje z nim związane, ich źródło. Jednym z jej ostatnich cykli przed śmiercią jest Zielnik, gdzie tworzy odlewy z ciała syna, spłaszczane, odkształcane niczym botaniczne okazy na kartach Zielnika, jakby po raz ostatni chciała stworzyć pamiątkę życia przenikającego między jej rękami. Powstaje też odlew całej postaci, Piotr, ciało młodego mężczyzny wydaje się wydłużone, bardzo delikatne, kruche, jest to utrwalenie więzi matki i dziecka, tuż przed rozłąką.

Kolejną artystką, o jakiej wspomniał Kitliński była Krystiana Robb-Narbutt, która miała podobne doświadczenia wojenne. Ludzkie sylwetki z jej rysunków zastają z czasem otoczone jakby ochronnym kokonem, potem odchodzą, pozostawia otwartą przestrzeń. Rysowała też wzniesienia, góry, nawiązujące czasem do mastaby, w swoim wierszu, pisała też wiersze, wspomina krecie memento mori, kopczyk, pod którym kryje się życie.

W jej twórczości również utrwaliła się potrzeba uwieczniania przejawów życia, są to przedmioty symbolizujące więź z jej bliskimi. Tworzy Fugę pamięci, obok słów Celana: Wiem, to nieprawda, że żyliśmy. W opozycji stoją przeszklone gablotki, symbolizujące zmarłe osoby z drobnymi przedmiotami, które po nich zostały i krótkim podpisem, sugerującym, kim były, co się z nimi stało. Powstało też wiele gablotek-podarunków, dla męża artystki i jej przyjaciół. Niewielki rozmiar obiektów, elementy rękodzieła, są manifestacją kobiecości, celowym jej zaznaczeniem, zostaje przywołane porównanie do dziewczęcych sekretów. Odnajduję tu jeszcze jeden sprzeciw wobec patriarchatu wojny, kobiecość jest jego przeciwieństwem. Podarki mają być miłością życia, przeciwstawiając się okrucieństwu holokaustu, jak powiedział Paweł Leszkowicz, Fuga pamięci zastąpiła Fugę śmierci -Todesfuge.

Kolejny artysta David Wojnarowicz, nowojorski gej, doświadczył różnych kolei losu, wydostał się z nizin społecznych, z przeszłości narkomana i gigolo czerpał gorzką inspirację, krytykował etykę społeczeństwa. Zdobył uznanie, trafił do muzeów i akademii. Jednak przeszłość wyciągnęła po niego ręce, kiedy na AIDS umierał jego partner Peter Hujar. Wojnarowicz pielęgnował go do końca, utrwalił po raz ostatni jego wizerunek, tuż po śmierci Petera. Rok jego śmierci jest też rokiem ukończenia skandalizującego filmu Fire In my belly. Zasznurowane usta i mrówki wędrujące po krucyfiksie są wyrazem bezradności, niemym krzykiem zrozpaczonego, osamotnionego człowieka, nad którym wisi widmo śmierci spowodowane AIDS, chorobę wtedy ignorowaną przez społeczeństwo.
Praca pojawiła się na wystawie Hide/Seek Difference and Desire w National Portrait Gallery w Waszyngtonie, jednak została ocenzurowana przez dyrektora Martina E. Sullivana pod naciskiem głosów skrajnie konserwatywnych, które w mrówkach na krucyfiksie dopatrzyły się jedynie obrazy chrześcijaństwa (do tego w okresie świątecznym, było to w grudniu ubiegłego roku). Do zdjęcia metaforycznych mrówek z cierpiących film jak widać wszystkich nie skłania, obraza - ale tylko dla obojętności wobec życia, nadal dla wielu ma zasznurowane usta. Do dyrektora zostały wysłane listy m. in. od Pawła Leszkowicza z UAM w Poznaniu i prowadzącego wykład Tomasza Kitlińskiego. Praca Wojnarowicza szybko znalazła się w New Museum w Nowym Yorku.

Podobne sytuacje miały miejsce nie tak dawno w Polsce. Z ubiegłorocznej wystawy Ars Homo Erotica z Muzeum Narodowego w Warszawie chciano usunąć instalację Aleksandry Polisiewicz, jednak dyrektor Piotr Piotrowski nie uległ naciskom. Piss Christ, krytyczna praca Andreasa Serrano miała zawisnąć w latach 90-tych w CSW w Warszawie, jednak promieniejący złotym światłem Chrystus z przezroczystego pojemnika z moczem swoją krytyczną mocą przekroczył wówczas próg tolerancji. Jednak dla mnie owe dwa krucyfiksy mają niejednoznaczną wymowę. Mrówki odczytuję jako symbol dużo subtelniejszy, w końcu ich zadaniem jest oczyszczać, może są tutaj poniżonym i jedynym żałobnikiem. Chrystus wydaje się być odniesieniem do zmarłego Petera Hujara, może Wojnarowicz też czuję się bezradną mrówką i nie ma w tym nic zabawnego. Serrano startuje z innej pozycji, a jednak używa silniejszych argumentów, jednak powtarzanie gestu, który się krytykuje, to nie to samo, co, niewątpliwie niemodna i karkołomna próba zawieszenia światełka w tunelu, przyjemniej pokazać, że tunel jest ciemny i brudny. Złociste światło niknie pod innym kątem patrzenia…

Duet artystek performance Sędzia Główny analizuje zależności panujące w społeczeństwie, czy sadomasochizm może ulec sublimacji w formie buntu. Sędziny w trakcie performance pozwalały publiczności wydawać sobie rozkazy, poddawały się licytacji widzów, ich pokazy są często próbą wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Czy ta psychoanaliza zadziała jak pozbawione pruderii lustro, czy ujrzenie siebie poprawi kanony słuszności? A może przetrze do końca szlak pozbawiając idealistycznych złudzeń, jak wiemy utopia nam nie grozi, pozostaje niemy osąd, bezradna obserwacja własnych uwikłań. Możemy licytować się ze sobą, ile zwierzęcych instynktów można przykryć płaszczykiem ewolucji. Religie próbują podejmować tą licytację od wieków, próbując przekonać do szlachetnych założeń, czy wierni są sobie wierni? Obcość ponoć ceniona jest dziś na świecie. Tak, ceni się takich odmieńców jak Sokrates, którzy forsując swoje myśli, próbują mnogość kolorów ułożyć w tęczę, nie szarość. Tylko wciąż kolory tęczy nie podobają się wszystkim, najlepiej, jakby były troszkę zbrudzone nie do końca etyczną wolnością. Dążenia wybitnych cenione z dystansu, stawiane na piedestał, ale jakże kojące jest uczucie, że nam do niego daleko, oddając należny hołd, możemy odejść swoją drogą.
Podczas wykładu słyszymy interpretację Marcela Prousta: Gej, heteryk, czy lesbijka? - Elżbiety Bojanowskiej, lubelskiej aktorki, nagranie pochodzi z trzech miesięcy przed jej śmiercią w 2001 roku. Słyszymy rozmowę między częściami siebie, wypowiadane są refleksje na temat inności wewnętrznych, o ich istotności i pielęgnacji, nieustannej interpretacji przelewającej się szali Alberta z wewnętrzną Albertyną, hierarchię tych osobowości, wewnętrzną zazdrość o tymczasowo odpychaną, kuszącą część wnętrza, raz jedną, raz drugą. Centrum i peryferia jaźni, wyrzuty, tutaj hamletowskie pytanie ma swoją cichą odpowiedź- być jednym z nich, lub nie być… tylko, którym z nich? Którego stada zasilić szeregi, by być jak najbliżej siebie i nie zostać pożartym w objęciach Sodomy i Gomory?
Jest to rozważanie o biseksualności. Tekst został uznany przez Roberta Kulpę w "Ha!arcie" za narrację queer. Chociaż osobiście najbardziej podoba mi się określenie płynnych tożsamości Marcela Prousta. Albert i Albertyna mogą mieć nieskończoną ilość odmian, a każda z nich staje się jednym z aspektów życia, którymi trzeba żonglować, aby wskoczyć na kolejny szczebel drabiny przetrwania. Problematyka bycia odmieńcem dotyka w pewnym momencie, mniej lub bardziej, każdego, gdy znajdzie w sobie coś, co wyznacza jego oryginalność.

W podsumowaniu Kitliński podkreślił znaczenie sztuki jako przeżywanego doświadczenia, między-podmiotowego człowieczeństwa, jego wszystkich możliwych stanów świadomości. Różnorodność gramatyk, płeć kulturowa stają się w sztuce łączne, stanowią broń przeciwko wykluczeniom. Zamiast ksenofobii - filoksenia, zwracanie, a nie odbieranie człowieczeństwa, aby powiększać wewnętrzną przestrzeń.
Zostają przywołane słowa Hélène Cixous, czującej, że Rembrandtowi udało się namalować niewidoczne, głos – wewnętrzne słowo Anioł. Córka Cixous, Anne - Emmanuelle Berger mówi: Ja-to inna, słowami Artura Rimbauda: Ja-to ktoś inny.

Ile i które, z wewnętrznych spojrzeń mogą odpowiedzieć, czym, kim jest dusza, czy jesteśmy kimś, czy czymś, zajmując miejsce w społeczeństwie? Czy zamiast wykluczać i hierarchizować, nie lepiej łączyć? To, co czynimy na zewnątrz stanowi nasze wnętrze, nie wykluczajmy żadnego elementu siebie, to mój osobisty apel – spróbujmy wykroczyć poza definiowalność, poza schematy, jak najdalej, stając się szczerą pełnią siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz