Za, poza, z drugiej strony

______

Alicja Burek

„Multi-kulti nie przejdzie. Wolność i tożsamość zamiast wysypiska kultur” – taki tekst widnieje na wlepkach, które od jakiegoś czasu masowo pojawiają się w lubelskiej przestrzeni miejskiej. Szlag mnie trafia, że w mieście, które stara się o miano Europejskiej Stolicy Kultury na niemalże każdej ulicy ścisłego centrum można się spotkać z tego typu „przyjazną” wlepką.

Z drugiej jednak strony, co jest nie lada paradoksem, wlepki te są swoistą terapią szokową przynoszącą pozytywne skutki – uświadamiają bowiem, że licho nie śpi i że naiwnym było sądzić, że Polacy to naród coraz bardziej otwarty, ceniący sobie demokrację (tę która szanuje mniejszości), równość (bez względu na rasę, narodowość, płeć, orientację seksualną czy religię) i wielokulturowość. Jak widać ciągle jednak zdarzają się akty nietolerancji i obecna jest mowa nienawiści, chociaż czasem nie nazywa się ich po imieniu - z lubelskiego podwórka za przykład może posłużyć casus Dyrektora Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN (ośrodek zajmuje się m. in. dokumentacją pamięci o żydowskich mieszkańcach Lublina) Tomasza Pietrasiewicza, któremu wybito w mieszkaniu szyby cegłami z narysowanymi nań swastykami, prokuratura jednak nie zakwalifikowała czynu jako antysemickiego [1].

Nie można chować głowy w piasek i udawać, że antysemityzm czy homofobia to zjawiska marginalne – bo choć rzeczywiście postawy te nie są powszechne, to jednak występują. A że ignorancja i przymykanie oczu na zło, które dzieje się pod naszym nosem jest co najmniej niewłaściwe, to i przechodzenie obok wspomnianych na początku wlepek (z pozoru nieszkodliwych – bo fizycznie nikogo nie krzywdzą, ale propagują przecież określone poglądy i w z związku z tym mogą wyzwalać agresję wobec niektórych grup społecznych) i niereagowanie na nie jest uchybieniem.
I w tym oto momencie słyszę jak podnosi się wielkie larum, a ja wpadam we własne sidła. Dlaczego? Bo - jak się zwykło mówić - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Co najprościej rzecz ujmując oznacza, że definicja zła zależy od tego, po której stronie barykady się znajdujemy.



I to właśnie o tę barykadę - w moim przekonaniu – chodzi pomysłodawcom festiwalu „Transeuropa”, który gościliśmy niedawno w Lublinie. To barykada bowiem zamyka nam drogę do Innego. Warto zdać sobie sprawę, że takich barykad jest całe multum. I tak sobie żyjemy w tych swoich światach pozamykani na inaczej myślących, inaczej żyjących, na Innych...

Nie jest sztuką naruszanie zasad konstrukcyjnych wspomnianych barykad – czym jak mniemam są wszelkie próby nawracania „błądzących” na jedynie słuszny tor myślenia i postrzegania rzeczywistości. Sztuką jest natomiast wzbicie się ponad te barykady, poszerzenie własnej perspektywy i uświadomienie sobie, że za każdą z tych barykad stoją też-ludzie. Z łac. „trans- ” oznacza „za, poza, z tamtej strony”. „Trans-” jest więc swego rodzaju zachętą do przekroczenia czy przejścia - przekroczenia własnych uprzedzeń, własnych barier mentalnych, do otwarcia się na inność i różnorodność.

W ramach „Transeuropy” odbyło się wiele spotkań, wystaw, warsztatów. 10 maja w lubelskiej Zachęcie jako jeden z punktów programu festiwalu miał miejsce performance „Zakręty” Szymona Pietrasiewicza. „Zakrętami” warto się zająć chociażby dlatego, że jak czytamy na stronie internetowej wspomnianej galerii: „Działanie [chodzi o performance Pietrasiewicza] podejmuje kwestie świadomości i symboliki narodowej, ale przede wszystkim jest autokomentarzem do całego festiwalu i stymulacją do zadawania pytań o współczesną kondycję społeczną.” Sztuka akcji ma to do siebie, że jest efemeryczna i jednorazowa. Świadomie zrezygnowałam z fotografowania wydarzenia, po to żeby wracać do niego tylko i wyłącznie przy użyciu własnej pamięci. Postanowiłam bowiem, że zrobię mały eksperyment i tym razem nie będę wnikać w to co artysta chciał powiedzieć, ale w to co ja-jako-odbiorczyni usłyszałam i zapamiętałam. Okazało się, że po tych kilkunastu dniach, które minęły od performance pobrzmiewa w mojej głowie jedno słowo – „granica”.

Sam performance trwał kilka może kilkanaście minut. Każdy kto zdecydował się wejść do galerii, tuż po przekroczeniu jej progu proszony był o umycie rąk – artysta jedną ręką dozował mydło w płynie, na drugiej zaś miał zawieszone dwa ręczniki, biały i czerwony. Tuż obok stała miednica z wodą, w której lądowały namydlone wcześniej dłonie uczestników akcji. Na dnie miednicy pływały kawałki rozbitego lustra. Po tym rytualnym oczyszczeniu, artysta zabrał miednicę i wyszedł z nią na zewnątrz galerii. A za nim my. Z wody - mocno już wówczas spienionej - wyjął kawałki lustra, potem nachylił się nad miednicą i namoczył głowę. Na chodniku pod Zachętą powstał wielki napis z wody, w której obmywaliśmy ręce: „KTO TO?” – w roli pisaka wystąpiły namoczone włosy artysty. Napis został połączony białą linią ze stojącym kilka metrów dalej murem.

Zderzenie „twarzą w twarz” z taflą wody jest w pewnym sensie zderzeniem z własną tożsamością (a może tylko jej obrazem, wizją?). Odbicie własnego ciała prowokuje do zadawania sobie pytań typu: „Kim jestem?”, „Za kogo mnie mają?”. Początkowo obmycie rąk było dla mnie symbolicznym zanegowaniem własnej tożsamości, czy może raczej poddaniem jej w wątpliwość. Potem myśl ta ewoluowała w zupełnie innym kierunku, o czym za chwilę. Zanurzenie rąk w wodzie kojarzy się z jednej strony jako akt oczyszczenia, pozwalający otworzyć się na nowe doświadczenie . Woda z każdą kolejną osobą jest coraz bardziej „skażona” a coraz mniej jednoznaczna - traci własną tożsamość. Z drugiej strony akt obmycia można czytać zupełnie odwrotnie - włożenie rąk do miednicy z wodą i kawałkami rozbitego lustra jest sięgnięciem po własną tożsamość. Jest dotknięciem własnego odbicia. Tego widniejącego na powierzchni wody, ale i tego pokawałkowanego, leżącego na spodzie miednicy.

Wyciągnięte z wody kawałki lustra ułożone obok miednicy pozwalają skonfrontować ze sobą dwa obrazy, dwie tożsamości – tę na pozór spójną (tafla wody odbija wizerunek patrzącego/patrzącej nań, ale obraz zostaje zakłócony pianą), i drugą tożsamość, która jest rozbita, nieokreślona, pokawałkowana – jakkolwiek paradoksalnie to brzmi bowiem tożsamość z definicji jest spójna, jednorodna. Napis na chodniku jest dla mnie natomiast pytaniem o zbiorową tożsamość - powstał ze zmąconej wody, jest więc jakąś wypadkową pojedynczych tożsamości wszystkich uczestników akcji artystycznej Pietrasiewicza. Odpowiedzią na pytanie postawione przez artystę: „KTO TO?” mogłoby być stwierdzenie, że jest to zbiorowość o rozmytej tożsamości, nastawiona na wielość i różnorodność. W tym miejscu warto wrócić do ręczników, które swoją kolorystyką w sposób oczywisty nawiązują do polskiej tożsamości narodowej. Pytanie o zbiorową tożsamość jest więc także (a może przede wszystkim) pytaniem o polskość. W kontekście wydarzeń posmoleńskich, kiedy to byliśmy (i zresztą nadal jesteśmy) świadkami wydawania licencji na polskość, powyższa kwestia wydaje się być szczególnie istotna.

Pytanie o tożsamość musi rodzić też pytanie o inność, bo ktoś kto nie jest taki sam jak „ja” czy „my”, siłą rzeczy jest postrzegany jako Inny. Innego zaś łatwo wykluczyć, zmarginalizować, uznać za obcego, a nawet intruza. Cały performance zamyka się dla mnie w trzech słowach: „Za, poza, z drugiej strony” - będących tłumaczeniem przedrostka „trans-”. Przez co akcja ta wydaje mi się być nawoływaniem do przekroczenia barier, jakie wznoszą się między Nami a Innymi i otwarcia się na to co jest „za, poza, z drugiej strony”. Centralnym pojęciem wokół którego budowana była narracja akcji Pietrasiewicza jest „granica”. Pierwszą granicą był próg galerii. Po jego przekroczeniu uczestnicy zyskiwali toż-samość, wszyscy bowiem znaleźli się po jednej stronie – wewnątrz galerii. Granica więc pełniła funkcję integracyjną i tożsamościowotwórczą. Drugą granicą była biała linia narysowana przez artystę. Jako że uczestnicy wydarzenia rozproszyli się chcąc mieć jak najlepszy ogląd na to, co robi Pietrasiewicz, biała linia, która pojawiła się na betonie podzieliła zgromadzonych na dwie grupy. Przejście z jednej strony na drugą nie było jednak w żaden sposób utrudnione. I trzecia granica - dla mnie najistotniejsza – to mur. Mur ogranicza pole widzenia – tego co się za nim znajduje nie widać. Skoro nie wiadomo, co za tym murem czyha, to najłatwiej albo udać, że za murem nie ma nic albo przyjąć, że skoro mur jest (i to taki potężny), to najpewniej to co za nim się znajduje jest niebezpieczne, złe, niewarte uwagi. Mur budzi u mnie jednak ambiwalentne uczucia. Może być nie tylko przeszkodą, ale też wyzwaniem. Może być odbierany jako zachęta do tego aby się na niego wspiąć i zobaczyć co jest „za, poza, z drugiej strony”. I choć wejście na mur wymaga pewnego wysiłku i wiąże się z ryzykiem (zawsze przecież można spaść, można też się rozczarować tym co jest po drugiej stronie), to jednak wydaje się, że świat otoczony murami, każący postrzegać wszystko co za nimi jako zagrożenie czy zło, nie jest „najlepszym z możebnych światów”.

Choć inicjatywy takie jak festiwal Transeuropa, którego częścią był opisany - bardzo subiektywnie – performance, bywają ostro krytykowane przez niektóre środowiska (co daje się zauważyć przede wszystkim na forach internetowych), to jednak jest to gra warta świeczki, bo takie przedsięwzięcia: raz, że uświadamiają nam jak wiele jeszcze murów i barykad nas dzieli, a dwa, że pokazują że przy odrobinie dobrych chęci można ponad te bariery się wznieść i dostrzec rzesze niesprawiedliwie wykluczonych z dyskursu publicznego - co pozwala mieć nadzieję, że z czasem szeregi zmarginalizowanych zmniejszą się, a sfera publiczna będzie bardziej zdemokratyzowana.


[1] Zob. K. Adamaszek, Przestępstwa antysemickie. Nasz prokurator wie lepiej, P. P. Reszka, K. Adamaszek, Zaatakowali cegłą ze swastyką. To nie antysemityzm?, Warto w tym miejscu dodać, że w przypadku art. 196 kk odnoszącego się do obrazy uczuć religijnych („Kto umyślnie obraża uczucia religijne innych osób poprzez publiczne znieważenie miejsca przeznaczonego do wykonywania obrzędów religijnych lub znajdującego się w tym miejscu przedmiotu czci religijnej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 6 miesięcy”) interpretacja przepisu bywa dużo bardziej swobodna niż w przypadku art. 119 kk mówiącego, że „Kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej bezwyznaniowości, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.”. Zob. m. in. casus artystki Doroty Nieznalskiej.

fot. dzięki uprzejmości Szymona Pietrasiewicza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz