Naga Sztuka

_____

Szymon Pietrasiewicz


W ubiegłym tygodniu w Lublinie zakończył się festiwal Transeuropa, wydarzenie stawiające sobie za cel rozmowę na temat tolerancji, wykluczenia, problemów społecznych oraz „oswajanie” z innością. Czy osiągnął swój cel?

Od samego początku festiwalowi towarzyszyła aura skandalu, media prześcigały się w doniesieniach na temat utrudnień w realizacji w postaci odmowy wydruku pracy „Miasto Miłości” nadając temu cechy afery i potęgując napięcie. Zanim praca została pokazana publicznie lubelscy celebryci zaczęli się na niej odnajdywać, po mieście rozeszły się plotki o rzekomo jadącym na psie albo smoku marszałku Piłsudskim. Nie było trudno domyśleć się jaki będzie rezultat prezentacji oraz reakcja społeczna. Media dostały to czego chciały czyli tanią sensację, czytelnicy poczytną informację a internauci temat do komentowania, w końcu coś się dzieje! Z przerażeniem i bezradnością obserwowałem ten festiwal doniesień z frontu skandalu, jak to sztuka obraża mieszkańców Lublina, opluwa miejsca spływające krwią, albo hańbi ratusz tym, że sfinansował część Transeuropy. Po wszystkim przyszedł czas na refleksję i wyciągniecie wniosków. Ubolewam nad tym, że większość dziennikarzy i widzów „Miasta Miłości” zauważyła jedynie powierzchowną, wizualną stronę obrazu, czyli męskie akty nierzadko w wyuzdanych kompozycjach ciał. Twierdzę, że bardzo odważne a niekiedy nawet ordynarne, ale bez głębszej refleksji i kontekstu pozostają jedynie „bezeceństwem” czy „sodomą i gomorą”. Wniosek jest prosty, odbiorcy odarli ją z pasma tropów interpretacyjnych, nie spojrzeli przez pryzmat wcześniejszej działalności autora, która pokazuje, że niezłomnie dzieła w tym samym duchu od kilku lat i ta praca nie była wcale wybrykiem na potrzeby skandalu czy pretekstem do zaistnienia. Wnikliwy obserwator na spotkaniu z autorem zauważyłby jego mrugnięcie okiem do publiczności, dresowy kostium, czy soczyste słownictwo, które świadomie zburzyło wszelkie konwencje wernisaży, oficjalnych i snobistycznych spotkań. Zestawienie architektury klasycznej z elementami zabudowy Lublina wręcz nobilituje to miasto a nie kompromituje, usłyszałem że nieporozumieniem jest przerobienie zamkowego donżonu w kształty falliczne, faktycznie może wydawać się to kontrowersyjne, ale nie odbierajmy artyście prawa do wyobraźni i skojarzeń, każdy ma swoje ukryte pragnienia, w tym wypadku zostały one zikonizowane w taki sposób. Wszelkich tropicieli sensacji i stróżów moralności publicznej odsyłam do obrazu Hieronima Boscha „Ogród rozkoszy ziemskich”, który to przedstawia o wiele bardziej odważne sceny mariażu sacrum z profanum ocierające się o sodomię, w szkole można go zobaczyć na zajęciach z plastyki, czy wiedzy o kulturze. Przypominam, że to było średniowiecze a praca nie wywoływała nawet wtedy tylu emocji...



Szkoda, że wnikliwi krytycy w Transeuropie nie dostrzegali piękna prezentowanej sztuki, tylko wybiórcze fragmenty o zabarwieniu obyczajowym, co jest wygodne w okopywaniu się na swoich stanowiskach światopoglądowych. Bez echa przeszły spotkania z przedstawicielami mniejszości etnicznych mieszkających w Lublinie, akcje performance w przestrzeni miasta. To, co dla nas ważne okazało się być traktowane przez widzów wybiórczo i powściągliwie. Festiwal pozostawił po sobie świadomość ogromu pracy jaki mamy do wykonania na przyszłość, udowodnił, że realizacja kilkunastu zdarzeń w określonym czasie pod jedną marką jest pretekstem do zaistnienia sztuki odważnej i trudnej ale dopiero jej stała obecność w społecznym dyskursie może spowodować realną zmianę w percepcji problemów, o których mówi.

fot. M. Ryczkowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz