Nie-lustra, zbliżenia

Rozmowa Liliany Kozak ze Sławomirem Tomanem


Liliana Kozak: Twoje prace pokazują bardzo żywą i osobistą reakcję na konsumpcyjne trendy w społeczeństwie. Co spowodowało podeście do tej tematyki?

Sławomir Toman: Sam konsumpcjonizm i krytyka konsumpcjonizmu nie jest głównym obszarem moich zainteresowań. Pojawia się siłą rzeczy jako wątek poboczny. Obiekty, które widzimy na obrazach są elementem społeczeństwa konsumpcyjnego i od tego wątku uciec się nie da, więc oczywiście nie będę zaprzeczał, że go nie ma, bo on jest sam z siebie, po prostu. Natomiast to nie było moją intencją. Moje intencje raczej krążyły wokół człowieka, wokół relacji między ludzkich, społecznych i czy też pewnych zjawisk archetypicznych.


LK: Czy praca nad tym cyklem, tą materią spowodowała w Panu następne refleksje, zmienione postrzeganie?

ST: Tak, ale jest to proces nieustający. Zawsze w trakcie pracy powstają nowe pomysły. To malowanie zajmuje trochę czasu, sam impuls, sam pomysł, pojawia się dosyć szybko i niespodziewanie i właściwie w każdym kontekście. Potem trzeba to zrealizować, przyjąłem taką formułę, a nie inną, pozostaję jej wierny, no i każdy z tych pomysłów musi pojawić się na płótnie. Malowanie może wydawać się chłodną realizacją w dosyć długim okresie, w trakcie którego powstaje obraz, a jednocześnie u mnie w głowie krążą, kołaczą się myśli na różne tematy, również na temat kolejnych obrazów.

LK: Czy któraś z tych prac ma szczególnie wewnętrzny wyraz?

ST: Wydaje mi się, że one są raczej podobne w tym aspekcie, może z wyjątkiem tych właśnie dwóch par, które tutaj dotykają źródła wszystkiego, czyli sytuacji istnienia mężczyzny i kobiety. To wręcz najbardziej archetypiczna sytuacja, czyli raj, Adam i Ewa, więc jeśli już, to być może właśnie te dwa zestawienia, przedstawień symbolicznych i pośrednich mężczyzny i kobiety.

LK: Czyli jedno zestawienie jest bardziej kontrastowe, a drugie dotyczy innych aspektów?

ST: Myślę, że oba te zestawienia (zbliżenia) pokazują, że te relacje między mężczyznami i kobietami nie należą do najprostszych i że więcej generują problemów i nieporozumień niż odwrotnie.


LK: Co spowodowało, że użył Pan posążku Buddy?

ST: Jeszcze chyba nie wspomnieliśmy o tym, że te obrazy w roku ubiegłym pojawiały się na okładkach lubelskiego informatora kulturalnego ZOOM. Akurat, posążek Buddy pojawił się na drugiej okładce, czyli w lutym, po tym rozruchowym obrazie z Tin-Tinem, o delikatnym zabarwieniu ekologicznym. Pojawił się Budda, który był rodzajem życzenia szczęścia i pomyślności, właśnie w kroczącym nowym roku. Uśmiechnięty Budda jako symbol wszelkiej pomyślności i szczęścia - więc, ten sens pozostaje również poza okładką. Taki wymiar znaczeniowy w kulturze wschodu ma przedstawienie uśmiechniętego Buddy. Ja tylko przenoszę znaczenie tego przedstawienia w tamtej kulturze na obraz.

LK: Dlaczego do tego cyklu zostali wybrani trzej wybitni mistrzowie sztuki?

ST: Ponieważ, tak jak każdy malarz mam swoich wielkich, na których patrzyłem od samego początku i podejrzewam, że to jest tercet bliski wielu malarzom, czyli Picasso, Dali, Warhol. Nie ma w tym oczywiście nic odkrywczego i oryginalnego. Z pewnością są to trzej najwięksi tuzowie sztuki XX wieku. A te wszystkie przesłanki zapewne spowodowały, że powstały bardzo małe, lekko karykaturalne przedstawienia tych właśnie trzech artystów, znalazły się w ofercie sklepiku muzealnego, w którym je nabyłem. Więc znów pewne znaczenie występujące w codziennym funkcjonowaniu tych obiektów zostaje przeniesione na obrazy. Może tutaj jeszcze należałoby dodać, że to jest odwrócenie wektora-oryginał i zwielokrotniona kopia, więc one stały się oryginałami, tak jak to ujmował Baudrillard. Ale to jest ta sama historia, którą zrobił Warhol. To znaczy, malując, czy taż odbijając z sita na płótno puszki zupy, te niesłychane ilości obiektów identycznie wyglądających, sprawiał, że stawały się wizerunkami pojedynczymi, prawda? Ja w przeciwieństwie do Warhola, jeśli mogę sobie pozwolić na takie odniesienie, ograniczam się do pojedynczego przedstawienia, nie robię serii z tym samym przedmiotem, zawsze jest to pojedyncze przedstawienie danego, powszechnie funkcjonującego w dużym zwielokrotnieniu obiektu. Więc wydaje mi się że to odwrócenie jest tutaj maksymalne.


LK: Wenus jako lalka Barbie. Czy jest przykładem zmanipulowanej sztuki obok zmanipulowanych artystów jako przedstawienie, wielokrotność?

ST: Tutaj znowu przenoszę znaczenie, w tym obrazie rzeczywiście mógłbym potwierdzić krytykę konsumpcjonizmu, ponieważ lalka Barbie w dzisiejszej kulturze, w dzisiejszym społeczeństwie, w dużym stopniu pełni rolę bytu kulturowego. Większość dziewczynek, w wieku kiedy się dziewczynki bawią lalkami, zna postać Barbie, a podejrzewam, że tylko nieliczne słyszały kiedykolwiek, być może od wykształconych w danej dziedzinie rodziców, kim jest Wenus z Milo. To zderzenie bardzo odległych kultur i współczesności w jednym obiekcie wydaje mi się szczególnie frapujące. A pytanie dotyczyło krytyki świata sztuki, tak? Relacji manipulowania artystą, ale manipulowania przez kogo?

LK: Przez pozostałych, manipulowania sztuką. W zasadzie, sztuka staje się, tak jakby, podrzędnym obiektem, który jest chwilami ofiarą kultury masowej, w sytuacjach granicznych.

ST: No tak, zapewne ten wątek na różne sposoby można by przeanalizować, przypomina mi się obraz Pawła Susida, na którym był napis, zdaje się, „koledzy, z telewizorem na obrazy nie wygramy”. Jeśli chodzi o relację sztuki z szeroko pojętą pop kulturą właściwie trudno mówić o rywalizacji; sztuka określana jako wysoka nie rywalizuje, ponieważ nie ma najmniejszych szans z przestrzenią pop kultury. Wydaje mi się, że to jednak wymaga pewnego rodzaju namysłu i aktywności odbiorcy. Jeżeli tej aktywności nie ma to odbiorca pozostanie w sferze pop kultury, ponieważ ona jest łatwa i nie wymaga od jej konsumenta żadnego trudu.


LK: Czy po skończeniu tego cyklu odczuwa pan potrzebę kontynuacji, czy to jest już podsumowująca wypowiedź?

ST: Ja cały czas odczuwam potrzebę kontynuacji. Natomiast, czy akurat dokładnie w tej samej formie? Tego nie wiem, za początek swojej działalności uznaję rok 94ty, kiedy po studiach w Krakowie zrobiłem pierwszą indywidualną wystawę, od tego czasu minęło 18 lat. I dość szybko to się sprowadziło do przedstawiania pojedynczego przedmiotu albo do przedstawiania kumulacji takich samych przedmiotów. Podejrzewam, że w tym zakresie, w najbliższym czasie nic się nie zmieni. Chociaż jestem jak sądzę dosyć wnikliwym obserwatorem sztuki i fascynuję się zjawiskami, które mają mało wspólnego z tym co robię, ale nie sądzę, żebym dał się przeciągnąć na stronę na przykład czystego konceptualizmu albo działań performatywnych. Podejrzewam, że pozostanę przy malarstwie, natomiast jaką ono przyjmie formę czas pokaże. To nie jest tak, że to się da do końca zaplanować. Nawet tak kompleksowy projekt jak liczenie Romana Opałki też przechodzi ewolucję. Ta ewolucja w tej chwili się wydaje prawie niewidoczna, ale widziałem pierwszy obraz z cyklu tych liczonych, bardzo ekspresyjny. Znalazło się na nim wiele liczb, jedynka zajmuje niemal pół tego obrazu. W momencie, kiedy on zaczął liczyć, zaczął od tej dużej jedynki, a w tej chwili cyferki pojawiają się elegancko, równiutko w rządkach i nawet bez użycia linijki. To zresztą bardzo ciekawa historia, bo dla Opałki sam proces malowania tych cyferek na płótnie jest niezwykle istotny. Jeden z krytyków powiedział kiedyś, że jak się patrzy na jego pracę, to ma się ochotę zwolnić go z tego obowiązku. Czyli ów krytyk zakładał, że on się męczy, realizując ten projekt. Tymczasem on się absolutnie nie męczy, to jest dla niego filozofia życia, filozofia sztuki, po prostu realizuje tak długo, jak długo będzie mógł. Tak, jak sobie zamierzył na samym początku. Ja myślę podobnie, skoro już tyle obrazów powstało, to raczej będzie ewolucja niż rewolucja.




Rozmowa odbyła się przy okazji wystawy Sławomira Tomana Zbliżenia (7-19 stycznia 2011) w Galerii Lubelskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych Lipowa 13

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz