Toilet paper

_____

Marta Ryczkowska


W piątek wieczorem, 4 lutego 2011 w Laboratorium Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie odbyła się prezentacja magazynu „Toilet Paper” Maurizio Cattelana. Miałam szczęście uczestniczyć w tym niezwykłym wydarzeniu wraz z Magdą Linkowską. „Toilet Paper” to nowy projekt wydawniczy artysty Maurizio Cattelana. Jego oficjalna premiera miała miejsce w grudniu 2010 w Museum of Modern Art w Nowym Jorku. W CSW odbył się pokaz promujący magazyn i dyskusja z zaproszonymi gośćmi.

Prezentacja. Willkommen, Bienvenue, Welcome..

Całe spotkanie przypominało dokładnie wyreżyserowany spektakl, komedię omyłek, ten rodzaj przedstawienia, który wywołuje u widza dojmujące uczucie zażenowania. Są działania, które z założenia prowokują u odbiorcy konfuzję i zakłopotanie, na naszym podwórku od lat robi to Łódź Kaliska a na sąsiednim czeski artysta performance Jiri Suruvka i jego uczniowie - performance w ich wydaniu musi być „trapný”, budzić zażenowanie. Prezentacja „Toilet Paper” była wyjątkowo „trapný’a” ale niestety nie sądzę, że takie było zamierzenie organizatorów.

Od samego początku stworzona sytuacja wydawała się napięta jak nadmuchany balonik. Spotkanie owiane było aurą elitarności, publiczność dostawała jasne komunikaty, że oto ma do czynienia z produktem wysoce ekskluzywnym i nie dla wszystkich dostępnym. Już sama selekcja na schodach Laboratorium była tego przejawem. Ten, kto ominął szczęśliwie zasieki w postaci selekcjonerek mógł udać się na salę, na której miała się odbyć prezentacja i dyskusja z tak zacnymi osobistościami świata sztuki jak Mirosław Bałka, Anda Rottenberg, Adam Mazur, Pierpaolo Ferrari – autor fotografii w magazynie „Toilet Paper”. W dyskusji miała też uczestniczyć przedstawicielka świata mediów Karolina Korwin-Piotrowska, Anna Theiss i Tomasz Kowalski (bliżej mi nie znani). Sala była naszpikowana technologią, kilka kamer, mrowie aparatów fotograficznych (w tym mój). Nie pozostawało nic innego jak poddać się tej tajemniczej atmosferze wyczekiwania.
Nie będę tu szczegółowo relacjonować przebiegu spotkania ani wytykać wpadek bo nie jest to absolutnie moją intencją. Warto jednak wspomnieć, co się wydarzyło, bo myślę, że takie spotkania mogą mieć niesłychaną moc terapeutyczną dla nieco zblazowanego świata sztuki. To również coś, co działa jak zimny prysznic, przede wszystkim na nas, kuratorki ze Wschodu. Po taki spotkaniu można się wyzbyć wszelkich kompleksów prowincjonalizmu jeśli się takowe posiada. Pozwolę sobie na kilka uwag z wygodnej pozycji obserwatorki.
Fabio Cavalucci, dyrektor CSW (swoją drogą członek zarządu fundacji MANIFESTA, której dyrektorkę, Hedwig Fijen, gościliśmy niedawno w Lublinie) powitał gości i zaprosił na prezentację. Pierwszą osobą, która zabrała głos była Justyna Wesołowska, kuratorka projektu („Toiletpaper” w Polsce). Przedstawiła w skrócie sylwetkę twórczą Cattelana w trakcie 4-minutowej projekcji slajdów z jego realizacjami. Podkreślała kilkakrotnie, że prezentacja magazynu jest zapowiedzią wystawy Maurizio Cattelana w Zamku Ujazdowskim. I w tym momencie widz/ odbiorca obecny na spotkaniu nabierał przekonania, że coś tu jest nie tak. Pozwolę sobie na uogólnienie, gdyż sądzę, że to uczucie nie było jednostkowe. Miałam wrażenie, że ominęłam jakieś etap w drodze na prezentację, że może między selekcjonerami a salą trzeba było wziąć jakąś substancję odurzającą i wkroczyć na salę z nieco przekrzywioną świadomością. W każdym razie, daruję sobie szczegółowe relacjonowanie tego, o czym mówiła pani Wesołowska.
Jest jest rzecz, której warto przyjrzeć się szerzej. Rozpoczęła analizę twórczości Cattelana od słów: Maurizo Cattelan nie jest prowokatorem.

I tutaj zrobię pauzę. Takie zdanie, wypowiedziane bez kontekstu, brzmi mocno podejrzanie. Wesołowska od razu pokusiła się o interpretację, zanim pozwoliła widzom zobaczyć prace artysty. Nie wiem, może się nie znam, ale wydaje mi się, że ocena postawy i wnioski powinny pojawić się raczej na deser, kiedy widz przyjmie już przygotowaną, wybraną dawkę obrazów i będzie miał szansę na własną refleksję. Poza tym, co to właściwie znaczy, że nie jest prowokatorem? Co to znaczy w ogóle być prowokatorem teraz? Wesołowska mówiła o kontestacji, o niechęci wobec muzeów, o potrzebie autorytetów (w tle pokazał się wówczas ogromny wizerunek modlącego się Hitera, On 2001).

Kim jest zatem Maurizio Cattelan? Wydaje mi się, że Cattelan jest trochę małym, przekornym chłopcem, który dziwi się, że świat wygląda tak jak wygląda i z tego zdziwienia robi zamieszanie, bełta ten artystyczny-instytucjonalny sos. Rebeliant i nonkonformista, ale w gruncie rzeczy pod osłoną i w glorii instytucji sztuki. Cattelan przyjął słuszną strategię, bo w ogóle się nie odzywał podczas spotkania i dyskusji. Przez to podobnie jak my mógł się umościć w bezpiecznej skórze obserwatora i śledzić przebieg wypadków.
To naprawdę zabawne, kiedy muzeum sztuki, poważna instytucja pokazuje dzieła, w jakimś stopniu zaczepne i działające na obrzeżach systemu i ekscytuje się ich wywrotowością, tym samym odbierając im moc rażenia, umieszczając w bezpiecznym kontekście. Kastruje je. Właściwie to było najbardziej dobitne potwierdzenie prawdy o tym, jak łatwo bunt ulega konwencjonalizacji. Cattelan zdaje sobie z tego sprawę i nie operuje buntem dla samego buntu, odrzuca tanią estetykę. W sztuce nie interesuje mnie kryterium piękna, ale możliwość spojrzenia na problem z innej strony i odczytanie atmosfery, uczuć, jakie towarzyszą współczesnemu człowiekowi – mówi. To, co było najbardziej uderzające, to sposób w jaki można wykastrować realizacje Cattelana opowiadając o nich, serwując widzom niestrawną papkę frazesów.

Obrazy bez tekstu

Po krótkiej introdukcji nadeszła pora na część właściwą spotkania, czyli dyskusję o magazynie. O co to wielkie halo? Czym jest „Toilet paper”? Zdradzę, że jego specyfika polega na tym, że nie ma w nim tekstów, są tylko zaaranżowane fotografie. „Toilet paper” jest projektem artystycznym, który łączy kuszącą estetykę komercyjnej fotografii, zapętlone narracje i surrealną metodę obrazowania. Obrazom tym nie można odmówić urody. Już sam pomysł zrobienia gazety, w której nie ma żadnych słów, żadnych komentarzy za to jest samotna, naga wizualność jest dość interesujący, raczej nie nowatorski, ale warty dyskusji.

„Toilet paper” to powrót do obrazu, do pierwotnej wizualności i odbioru niezapośredniczonego czyimś komentarzem – nakazem postrzegania. W tym sensie można patrzeć na magazyn jako na idealistyczną apoteozę obrazu. Żyjemy w kulturze przesyconej obrazami i tekstami, wydawałoby się, że nie można już więcej, mocniej, bardziej. I nagle pojawia się ekskluzywna gazeta z samymi obrazami, określana jako gazeta „nowej generacji”. Prostota tego pomysłu wydaje się czymś szalenie pociągającym a z drugiej strony zapala się czerwona lampka. Może „Toilet paper” to po prostu produkt końcowy kultury przesytu?

„Toilet Paper” to swego rodzaju naturalna kontynuacja dwóch słynnych projektów wydawniczych Maurizio Cattelana: „Permanent Food” (1996-2007) i „Charley” (od 2002).
W „Permanent Food” pojawiały się fotosy z magazynów z całego świata, rozmaitych autorów, wyrwane z kontekstu, pozbieranych i ułożonych według pomysłu Cattelana. Powstał postmodernistyczny misz masz gdzie prawo autorskie jest rozmyte do granic możliwości a jednak sam ostateczny produkt jest wyrazem najbardziej demokratycznego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Samplowanie obrazów nie jest nową strategią. Posługiwali się nią artyści pop artu z Warholem na czele. Cattelan z wdziękiem wspomniał kiedyś: W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy karłami na ramionach gigantów. Działanie Cattelana przypomina plądrowanie banku z obrazami, ale banku, którego nikt nie strzeże. Obrazy są ogólnodostępne i można albo je konsumować albo być ich kolejnym producentem/dystrybutorem. Cattelan przyjął tę drugą strategię. W „Toilet Paper” nie wykorzystuje już czyichś materiałów ale produkuje swoje, w pełni świadomy tego, że jego wizje również nie są jego własnością. To, co ma w głowie jest już swoistym przetworzeniem zobaczonych/ doświadczonych obrazów. „Toilet paper” to obrazy, które każdy już gdzieś kiedyś widział bądź śnił o nich, stylistyka vintage jeszcze bardziej podkreśla to wrażenie. Można powiedzieć, że oto dostajemy nasze własne wizje w wersji wydrukowanej.

Trash

Gazeta nosi tytuł „Toilet paper” – co jest wyrazem tego, że Cattelan zdaje sobie sprawę z cyrkulacji prasy i z tego, że „Papier Toaletowy” za 40 zł sztuka koniec końców znajdzie się na śmietniku albo w toalecie. Romans z mediami jest trochę jak romans z tanią dziwką – Cattelan odżegnuje się od patosu i raczej poddaje temat pod dyskusję niż wysnuwa konkluzje. A tematem jest mariaż czy raczej pomost rzucony pomiędzy sztuką a fotografią komercyjną. Wszystkie zdjęcia są tworzone we współpracy ze znanym włoskim fotografem Pierpaolo Ferrari’m, specjalizującym się w fotografii reklamowej i modowej. Oprócz tego z Cattelanem współpracuje reżyser Yuri Ancarani, który tworzy krótkie formy wideo. Wideo plus fotografie zebrane w eleganckim, kolekcjonerskim magazynie tworzą wysublimowaną całość – ruchome obrazy, które następnie zastygają i stają się częścią szaty graficznej „Toilet Paper” kuszą i niepokoją. A najważniejsze, że zostawiają widza we voyeurystycznym niespełnieniu. Odbiorca oglądający fotografię w „Toilet Paper” dostaje wycinek rzeczywistości – nie wiadomo, co było przedtem ani co nastąpi potem. Oglądając kilkunastosekundowy film – widzi coś więcej, ale niewiele więcej – po prostu ruchomą fotografię, uchwyconą w pewnej dynamice. Nadal nie otrzymuje wyjaśnienia. (Może to wyjaśnienie wcale nie musi nastąpić? Może nie powinniśmy się odwoływać do naszych analitycznych możliwości ale do naszej pamięci, percepcji zmysłowej? O tym za chwilę)

Brak fabuły jest tu istotny. Nawet, gdy już nam się wydaje, że film/ zdjęcie opowiada jakąś historię, okazuje się, że w gruncie rzeczy wcale nie opowiada. Że to nasze złudzenie i wyuczona potrzeba odbierania wszystkiego w kategoriach logiki przyczyny i skutku. W rzeczywistości mamy do czynienia z płynnym obrazem, rozbitym jak marzenie senne. Estetyka tej wizji przypomina surrealistyczne kompozycje i stare filmy. Pierpaolo Ferrari wyjaśnił, że przygotowując fotografie nie szuka na siłę współczesnego stylu ale koniec końców i tak wszystko wychodzi bardzo współcześnie. Ferrari w wywiadzie dla włoskiej edycji magazynu Vogue, mówił o magazynie: To nie tylko kwestia wyboru zdjęć, ale też sekwencji, która łączy poszczególne fotografie. Magazyn jest wynikiem obsesji/pasji, którą dzielimy z Maurizio. Każde zdjęcie ma swój początek w jakimś pomyśle, często całkiem prostym, który następnie staje się złożoną aranżacją ludzi, którzy konstruują tableaux vivants. Ten projekt jest również rodzajem burzy mózgów.

Jakie są te zdjęcia? Przede wszystkim przewrotne. Nie dosłowne. Ze smaczkiem retro. Wytykają absurdy. Jest takie czarno-białe zdjęcie ze starszym człowiekiem w pościeli otoczonym antycznymi zegarami. Człowiek czyta gazetę i spokojnie czeka na śmierć. Każdy zegar wskazuje inną godzinę. Albo rząd kobiet w czadorach strzelających z pięści. Zdjęcia nie epatują tanim symbolizmem ale tu na pierwszy rzut oka nasuwa się skojarzenie z zagrożeniami ze strony fundamentalizmu.
Katarzyna Kozyra powiedziała, że w sztuce marzenia stają się rzeczywistością. „Toilet paper” to miejsce, w którym wizje przybierają konkretny kształt, najdziksze pomysły zostają zmaterializowane. Marzenia stają się rzeczywistością, a raczej jej odbiciem w krzywym zwierciadle.

Maurizio Cattelan porusza się w świecie sztuki omijając konwencje, krzyżuje rozmaite wątki, nakładając na siebie konteksty społeczne, polityczne, medialne itd. „Toilet paper” jest próbą zadrażnienia świata sztuki, sprowokowania środowiska poważnych krytyków i znawców mediów. Cattelan trochę sobie z nich dworuje. W wywiadzie dla Rzeczpospolitej mówi:
W dzisiejszym świecie nie istnieje już różnica między kulturą wysoką a niską. Wszystko jest płaskie. Nikt już nie podkreśla opozycji wysoki – niski, brudny – czysty, sacrum – profanum. Internet wyrządził kulturze więcej złego niż komunizm. Absurdalne jest to, że zbierając tysiące informacji, osiągamy taki sam efekt jak wtedy, gdy wykorzystujemy kilka. Przyszłość należy do tych, którzy będą potrafili najlepiej wybierać z masy danych. Jedyny podział, jaki jest dziś widoczny, dotyczy relacji społecznych, nie sztuki. Żyjemy w świecie ludzi bardzo bogatych i biednych. Jesteśmy świadkami śmierci klasy średniej. Dlatego czeka nas nieuchronnie rewolucja społeczna i rewaluacja tradycyjnych wartości.
Artysta nie brał udziału w dyskusji i miał do tego pełne prawo. On tylko podłożył ogień, a pożar musi gasić już ktoś inny.

Och, skandal

I paneliści próbowali to robić. Dyskusja w Laboratorium CSW roiła się od paradoksów. Moderatorzy z jednej strony podgrzewali mit artysty-skandalisty (może próbowali go rozbroić, ale czynili to dosyć nieudolnie) a z drugiej strony chcieli utrzymać dyskusję w letniej temperaturze, gdy tylko dyskusja przybierała ciekawszy obrót natychmiast tonowali go jakimś neutralizującym komentarzem. Adam Mazur zagaił Andę Rottenberg o słynną realizację z papieżem przygniecionym przez meteoryt (Dziewiąta godzina, 1999), pokazywaną podczas wystawy w warszawskiej Zachęcie w 2000 roku. Praca wzbudziła wówczas mnóstwo kontrowersji, ożywioną dyskusję i w gruncie rzeczy przyczyniła się do tego, że Anda Rottenberg przestała być dyrektorką Zachęty. Rottenberg skonstatowała, że patrząc z perspektywy czasu dobrze się stało. Theiss mówiła o „semi-prowokacji” w związku z podwójną okładką najnowszego numeru „Toilet paper” – jedna przedstawia palec zanurzony we krwi (cieczy, która przypomina krew), druga wspomnianą rzeźbę.

Anda Rottenberg zastanawiała się nad bagażem kontekstów, którym obciążona jest fotografia i możliwością ich odczytania. Zauważyła, że można patrzeć na „Toilet paper” jako na przedłużenie wystawy – w bardziej przystępnej, kieszonkowej niemal formie. Rottenberg powiedziała: To jest rodzaj czysto wizualnej trybuny z ogromem treści, która kryje się za wizerunkami i wizjami, i która w moim przekonaniu jest zrobiona po to, aby cyrkulowała swobodnie w społeczeństwie w znacznie bardziej skuteczny sposób niż dzieła na wystawie.
Dużo w tym racji. Mocne obrazy mówią więcej niż słowa. Nie są skażone interpretacją. Nie wiszą nad nimi żadne osądy krytyków. O czym są? Właściwie o wszystkim. Głównie o człowieku, jego fobiach, jego dziwactwach, jego uwikłaniu w codzienność.
Pozostajemy we władaniu obrazu. Wysmakowana estetyka, poruszające odniesienia do społeczno-politycznej rzeczywistości, surrealny klimat trafiają do nas, zaczepiają nas. Fetyszyzujemy obrazy, zaczadzeni ich mocą zniewalania. Unaocznienie nam tego – za pomocą wybiegu jakim jest „Toilet paper” – nie jest niczym odkrywczym, odkrywcze byłoby dopiero pokazanie nam/widzom, jak sobie radzimy bez obrazu. Trochę tak jak Mirosław Bałka w Hali Turbin w Tate Modern, który wyczyścił swoją instalację z bodźców wzrokowych - może dla tego pozostawał w trakcie dyskusji bardzo nieufny w stosunku do „magazynu nowej generacji”.

Pokaż mi co lubisz a powiem ci kim jesteś

Moderatorzy dyskusji zasugerowali w pewnym momencie, aby paneliści wybrali sobie z gazety-albumu ulubioną fotografię i zinterpretowali ją na swój sposób. Ćwiczenie na miarę lekcji plastyki w podstawówce – wybierz swoje ulubione zdjęcie i powiedz, co o nim myślisz – ale czemu nie, może najprostszy trening myślenia jest najlepszy? Wyszło jednak miałko i bez polotu.
Jaki jest sens robienia gruntowanej analizy fotografii w „Toilet paper”, które z założenia nie operują tekstem, świadomie go unikają? Czy to nie jest zaprzeczenie całej idei? Jeżeli „TP” jest alternatywą gazety „czytanej” to ten sposób jej odbioru pokazuje, że właściwie nic się nie zmienia, i tak ją czytamy tyle że nie ma w niej tekstu. A może tu należałoby podejść do obrazu nieco inaczej, mniej sztampowo.

Dazed and confused bis?

Karolina Korwin-Piotrowska przyjęła magazyn jako powiew nowości w zatęchłym świecie mediów. Wspominała, jaką egzotyką było pojawienie się w latach 90. magazynu „Dazed and confused”, który całkowicie przewartościował formułę magazynu kulturalnego. Jeśli co jakiś czas w świecie mediów następują zwroty, to ona upatruje takiego przełomu właśnie w „Toilet paper”. Dziennikarka ekscytowała się wszechobecną popkulturą i technologicznym uzależnieniem młodych ludzi. Właściwie wszyscy podzielamy jej bóle, ale wynurzenia na ten temat są banalne i nic nie wnoszą. Poza tym, jeśli nad upadłą kulturą mediów ubolewa dziennikarka to jest to dla mnie jednak przejaw hipokryzji.

Czy można rozpatrywać „Toilet paper” w kategorii alternatywy dla magazynów lifestyle’owych i analizować możliwości jego dystrybucji i potencjalne kręgi odbiorców? Ja w to jakoś nie wierzę. Widzę kolejny projekt Cattelana, który wynika w logiczny sposób z jego poprzednich działań – instalacji w muzeach i w przestrzeni otwartej, działalności kuratorskiej i wreszcie wydawniczej. Projekty wydawnicze Cattelana („Toilet Paper”, „Permanent Food”, „Charley”) mają w gruncie rzeczy wiele wspólnego z działalnością kuratorską – artysta nie tworzy, ale decyduje, organizuje strukturę elementów. „Toilet Paper” jako kolejne ogniwo może być rozpatrywany jako zjawisko kulturowe, socjologiczne. Nie sądzę, aby w Polsce mógł być postrzegany inaczej niż jako druk artystyczny w takiej a nie innej konwencji.
Podobne wątpliwości mieli Mirosław Bałka i Anda Rottenberg. Już sam tytuł – co podkreślił Bałka – sugeruje że Cattelan ma na uwadze, że tego typu produkcja prędzej czy później wyląduje w okolicach trashowych, śmietnikowych. Anna Theiss zadała wówczas pytanie: Czy to znaczy, że ten proces nie zakończy się sukcesem? Tutaj mam wrażenie, że dochodzi do jakiejś pomyłki. W czym miałby się przejawić ten rzekomy sukces? – w nakładzie, w masowej liczbie odbiorców, w odwrocie od klasycznych magazynów z tekstem? Czy nie doszło tu, mówiąc z przekąsem, do jakiegoś przedziwnego pomieszania sztuki z życiem?

Myślę, że organizowanie takiego spotkania miało sens i faktycznie warto rozmawiać. Ale niekoniecznie o tym, o czym była mowa. Myślę, że rolą moderatorów powinno być w takim przypadku wzniecanie dyskusji, naświetlanie pewnych dwuznaczności a nie gładkie sprowadzanie magazynu do kategorii nowej propozycji prasowej kontrowersyjnego artysty. Wyszłam ze spotkania z ogromnym niedosytem i wątpliwościami. Czy fotograficzne obrazy zebrane w magazynie mają jeszcze jakąś siłę rażenia czy unaoczniają jedynie estetyzację rzeczywistości? Jaka jest wartość takiego obrazu? Czy „TP” pokazuje, że obraz bezustannie więzi nasz wzrok czy przeciwnie, że się wyczerpał i zdewaluował do roli fotosu prasowego? Czy umiemy się jeszcze zachłysnąć obrazem? Czy jesteśmy skazani na interpretację? Pytania można mnożyć, ale dyskusja była bardzo powierzchowna i nie nic nie wniosła oprócz ekskluzywnej otoczki.

My i oni

Fabio Cavalucci na koniec wyraził nieśmiały sąd, że tu rysują się wyraźne różnice pomiędzy wschodnią a zachodnią percepcją obrazu. Parę osób się obruszyło ale myślę, że jest w tym sporo prawdy. Jest coś w tym, że „Toilet paper” wyrasta kultury znacznie bardziej nasyconej wizualnością w przestrzeni publicznej niż nasza, jakkkolwiek stereotypowo by to nie zabrzmiało. Może dlatego oni są w stanie bardziej egzaltować się pomysłem Cattelana i wpisać go we własny kontekst niż my.

Domyślam się, że zaraz spadną gromy, żeby nie generalizować my-oni, ale trudno się upierać, że wszyscy żyjemy w zhomogenizowanej rzeczywistości. Myślę, że na „Zachodzie” pomysł Cattelana został przyjęty jako cwany wybieg, ciekawy niejednoznaczny projekt, sytuujący się gdzieś na obrzeżach krytyki i apologii. Ja podeszłabym do tego bardziej nieufnie – i nie wynika to z przewagi którejkolwiek ze stron, ale może bardziej z kulturowej specyfiki. Jednocześnie doceniam przekorę i wysmakowaną aranżację, lekkość tego produktu, jakoś tam przełamaną konwencję – bardziej jako żart niż poważną rzecz. Cała prezentacja nie miała w sobie nic z tej lekkości, kolejny raz przyjęliśmy Cattelana śmiertelnie poważnie, ta ciężka analiza nijak się miała do tego, co stanowiło jej przedmiot. Aż się chciało rozbić tą ekskluzywną otoczkę, wpuścić trochę powietrza, rozbroić ten patos. Więcej dystansu panowie i panie.




Linki:

Notka prasowa ze spotkania

Fundacja Deste

Maurizio Cattelan
http://www.designboom.com

2 komentarze:

  1. dziękuję za rzeczową, świetnie napisaną relację, myślę, że i tak była Pani dla nas łaskawa. zgadzam się z Panią odnośnie roli moderatorów, ale proszę pamiętać, że w tym wypadku, nieprzypadkowo, staliśmy się "telewizyjnymi prezenterami". ta rola również mi nie odpowiada. co do samego zdarzenia to dodałbym tylko jeden moim zdaniem ciekawy wątek - "kurowania" - który wypłynął w wypowiedzi Mirosława Bałki i jak każde przejęzyczenie miał swój sens w tym szczególnym kontekście, serdecznie pozdrawiam,
    adam mazur

    OdpowiedzUsuń