Załóż czapkę skinie, Parasole i The Zoo – Czyli Scorpions we Wrocławiu


______

Emil Dudziak



Polska w budowie. Z trzech pasów autostrady czynny jest jeden. Bramki opłat zostały postawione co 10 km. Przynajmniej ruch jest nie wahadłowy. Na szczęście my do Wrocławia podróżowaliśmy koleją.
Podróż z Lublina na koncert, który odbędzie się po drugiej stronie kraju wcale nie jest przyjemna.
Jednak nie jest też tragicznie, pomijając trasę jak z pirackiej mapy, długie postoje na równinach wsi polskiej oraz trzydziestoletnie wagony, do których chyba już się przyzwyczailiśmy. O ile się lubi pociągi.


Wrocławski dworzec jest naprawdę ładny. Ludzie odpowiedzialni za jego remont wykonali dobrą robotę.
Samo miasto prezentuje się równie dobrze, wrażenie psują jedynie szczury biegające po ulicach. Kiedy dotarliśmy na miejsce - czyli zajezdnię MPK, w której rozegrać się miały koncerty - padał deszcz, ludzie tłoczyli się przy wejściu, ochroniarze nie kwapili się z obszukiwaniem, przez co później dochodziło do nieporozumień, związanych np. z tak zwanymi „pieszczochami”. Średnia wieku wahała się od dwunastu do siedemdziesięciu, co świadczy o uniwersalności gwiazdy wieczoru (a może o tanich biletach). Zajezdnia do najpiękniejszych nie należała, wrażenie potęgowała jeszcze pogoda. Miejsca na trybunach okazały się jednymi z najgorszych, de facto droższych. Lecz przynajmniej nie występowały tam problemy z wszechobecnymi parasolami, które na „płycie” zasłaniały widok i prowadziły niekiedy do rękoczynów.

Lecz przejdźmy do sedna. Przejdźmy do muzyki. Pierwszy zagrał Big Cyc. Udało się nam zobaczyć już końcową część występu. Muzycy świetnie bawili się na scenie, tak samo jak ludzie pod nią. Wygłupy Skiby wprawiały w lepszy humor i rozjaśniły trochę niebo. Na koniec zespół zaprotestował przeciwko aresztowaniu członkiń grupy Pussy Riot. Po koncercie Big Cyc przyszedł czas na Pana Maleńczuka, roztaczający wokoło siebie specyficzny klimat, muzyk z ospowatą twarzą zasiadł na scenie. Nie powinien tego robić. Nie powinno go tam być. Artysta, którego koncert widziałem po raz pierwszy, nie zrobił dobrego wrażenia. Chciał zaprezentować trochę kiczu, nie wyszło, chciał stworzyć klimat pijackiej meliny, gdzieś na Kalinie, wyszła Psia Wólka. Nie ten czas, nie to miejsce, nie przed tą gwiazdą. Pociemniało jeszcze bardziej, zrobiło się jeszcze bardziej mokro, deszcz uparcie siąpił.
I nastało Scropions. I nastało Dobre.
Mimo bolącej głowy, mimo agresji niektórych osobników, było to jedno z najlepszych show jakie dane było mi ujrzeć. Muzycy zaczęli dynamicznie i utrzymywali tempo. Dźwięki ich piosenek, na swój sposób ostre i łagodne rządziły publicznością. Ich podeszły wiek nie przeszkadzał im w bieganiu po scenie, dawaniu upustu dzikiej i nieskrępowanej radości z występu. Tłum śpiewał piosenki razem z wokalistą Klausem, który skakał w rytm bębnów i wyciągał ręce w górę kołysząc się w wolniejszych momentach. Gitarzyści co chwile raczyli nas soczystymi, emocjonującymi solówkami. Najwspanialsze momenty zagrali razem z wokalistą i basistą Polakiem, ramię w ramię. Zgranie jakie prezentowali, sposób „zabawiania” publiczności w czasie zmiany gitar, czy po przez realizowanie kolejnych punktów show, świadczyło o klasie, której nie sposób doścignąć.
W ich przypadku wiek działa na korzyść, na scenie wydają się nieśmiertelni. A przecież jeden z gitarzystów w dniu koncertu obchodził urodziny. Fani uraczyli go spontanicznym „sto lat”. W podzięce dostaliśmy utwór "Wind of Change", poprzedzony mową o Solidarności - jubilacie rocznicy strajków. Niestety urywki wideo materiału wyświetlanego na scenie przestawiały rozbieranie muru berlińskiego, co nie każdy pozostawił bez komentarza. Wizualizacje, dym, „latająca” perkusja, a przede wszystkim muzyka okraszona wspaniałym głosem spełniły swoje zadanie. Zmęczony ale zadowolony opuszczałem powoli zajezdnię MPK we Wrocławiu. Jedyny cień jaki padał został rzucony przez świadomość, że koncert we Wrocławiu jest częścią trasy pożegnalnej grupy Scorpions. Kolejni niezastąpieni odchodzą, lecz odchodzą w chwale.



Zdjęcia z wydarzenia w lokalnym wydaniu GW.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz