______
Jol Gmur
"Fajną mieliście elewację"- najbardziej chamska, bezczelna i zabawna wrzuta na ścianie jaką kiedykolwiek widziałam. Minęło może dziesięć lat, farba zewnętrzna zdążyła wyblaknąć, a tekst jak był, tak jest. Dziwi mnie, że właściciele owej wejherowskiej posesji nie zamalowali, zaretuszowali napisu. Może nie mieli pieniędzy na remont, a może przyzwyczaili się do tego, że ktoś zdewastował ich elewację albo mieli poczucie humoru i wzięli to za dobrą wróżbę?
Jak zwykle odpowiedzi tysiąc. Przytoczę jeszcze jedną historię na ten temat, wydaje mi się, że będzie dobrym wstępem do rozważań o miejscu, przestrzeni oraz wolności.
Centrum Krakowa. Moja przyjaciółka prowadzi tam butik z autorskimi projektami ubrań. Przyznam że, miejsce dość szczególne, z duchem. Raczej nie można przejść obok niego obojętnie. Idziemy razem w stronę butiku, jesteśmy już pod, i co, no i wandale obmalowali elewację jej sklepu. Cała ulica czysta, schludna i zadbana, a elewacja jej sklepu otagowana na niebiesko. Aśka jest wściekła - no bo jak to wygląda?! I mówi: Jolka, no patrz co mi wandale zrobili i będę musiała wszystko przemalowywać, żeby to jakoś wyglądało, a ja jej odpowiedziałm: Wiesz co Aśka, najwidoczniej chłopakom bardzo spodobało się to, co robisz. Nie przemalowała. Pół roku później przeniosła się do jeszcze ściślejszego centrum. Tagi chłopaków są po dziś dzień.
Wydaje mi się, że naprawdę wybrali to miejsce nie bez przypadku. Bo czym jest podpis jak nie zaznaczeniem swojej obecności w przestrzeni, rzeczywistości "tu i teraz"? Skoro już komuś zaznaczać swoje jestestwo, to przynajmniej w miejscu konkretnym, wyjątkowym. Miejscu, które przestaje być tylko przestrzenią, budynkiem, murem, tynkiem, a staje się integralną częścią mnie. Tak naprawdę malując po murze bierze się ogromną odpowiedzialność za siebie. Miejsce, które nazywam swoim imieniem zaczyna istnieć. Świadomość, że to właśnie ono nosi moje imię, powoduje, że już nigdy nie przejdzie się obok niego beznamiętnie i bezosobowo. Na zawsze będzie wpisane w pamięć.
Każdy malujący jest anonimowy, właściwie nikt oprócz Józefa Tokarczuka, nie podpisuje się swoim imieniem i nazwiskiem. Z dwóch powodów. Po pierwsze, od razu policja miałaby namiar i prawdopodobnie 1,5 roku za niszczenie mienia publicznego, po drugie bezpruderyjna anonimowość daje więcej niż można by pomyśleć. Daje drugie imię, a tym samym drugie życie. Prawdopodobnie jest to forma alter-ego, pozwalająca na wcielenie się w tego, kim chcesz być, ale też kim jesteś naprawdę. Forma odkrywania siebie, szukania odpowiedzi "kim jestem?", oraz głośne podkreślenie "Jestem kimś". Pewnego rodzaju bezkarność w malowaniu jest namiastką wolności, niezależności oraz byciu poza wszelkim systemem. Jakby nie patrzeć "krzyk murów" jest buntem jednostki lub też grupy, wydobyty z wnętrza serca, tylko po to, żeby zakomunikować swoje istnienie, podkreślić swoje "ja" w miejscu, świecie. Niezależnie czy jest to malarstwo tradycyjne (blejtramy, farby olejne lub akrylowe) czy tak zwana sztuka ulicy, która na pewno jest bardziej brutalna i bezkompromisowa w swojej formie wyrazu, niż galeryjne malarstwo. Wszelki obraz wychodzący spod ręki człowieka-artysty jest już wystarczającym znakiem jego osoby, potencjału, namiętności czy wreszcie osobowości. W graffiti styl odgrywa ważną rolę, bo to on charakteryzuje daną osobę. Zatem chodząc ulicami miasta mamy całe spektrum charakterów. Istną galerię osobowości. Skoro założymy, że zawsze malujemy siebie, a wszelka sztuka jest odzwierciedleniem aktualnej kondycji społecznej, w takim razie możemy dowiedzieć się czegoś o nas samych, o następujących zmianach w mentalności, w komunikacji międzyludzkiej.
Ryszard Kapuściński tak pisze: Graffiti są formą graficznego krzyku. Ktoś chce, aby jego racje zostały dostrzeżone. Ponieważ kryzys komunikacji będzie trwał wiecznie, graffiti będą wieczne tak jak ogień, grad, żywioł powodzi. Będą też istnieć z tego względu, że komunikacja ludzka staje się komunikacją wizualną, a graffiti to kolor, to uderzenie, to próba zagrania na naszych emocjach. I w pewnym sensie jako sygnał, jako znak komunikacyjny, graffiti mogą być bardzo pożyteczne. Sztuka graffiti poprzez swoją bezpośredniość jest najbliższa pierwotnemu instynktowi komunikowania się między ludźmi. Najlepszym tego przykładem były czasy PRL-u, kiedy malowanie na murach było oznaką buntu, niezgody na system, cichej dywersji, dawało poczucie jedności i solidarności międzyludzkiej. Był to głos prawdy wypowiedziany prosto w twarz. Hasła w czasie strajków w stoczni gdańskiej widnieją po dziś dzień, stają się znakami czasu, utrwalają pamięć historyczną, a tym samym budują naszą tożsamość.
Graffiti stawia również pytanie gdzie leży granica pomiędzy sztuką a wandalizmem. Estetyka towarzysząca działaniom street art'owym ciągle się zmienia. Gdy trendy w malowaniu zaczerpnięte z zachodu, docierają do Polski, zaczyna się asymilacja i przetwarzanie na nowym już terytorium. To swoisty znak czasu, pokazujący ciągły rozwój świadomości człowieka związany z nowymi możliwościami działania. Znowu wrócę dwadzieścia parę lat wstecz, gdy w Polsce pojawiły się pierwsze farby pod ciśnieniem czyli spray'e. Z murów zaczęły znikać napisy wykonane emulsją do ścian i pędzlem, a pojawiły się coraz bardziej rozbudowane napisy, z outline'm i wypełnieniem. Właśnie takie zmiany świadczą o pewnej ewolucji zarówno w dostępnych środkach malarskich/graficiarskich jak również w samej świadomości człowieka, który maluje.
Jednak zdania na temat czy graffiti jest sztuką czy wandalizmem zawsze będą podzielone pomiędzy zwolennikami, a przeciwnikami tego rodzaju wypowiedzi. Może to i lepiej. Wydaje mi się, że pewne rzeczy powinny zostać przemilczane, gdyż jakiekolwiek teoretyzowanie, szufladkowanie i wyznaczanie granic moralności, estetyki, wandalizmu i sztuki tak naprawdę odbiera to, co najistotniejsze. Mianowicie chodzi tu o bezinteresowność działania, podsyconego adrenaliną. Na przykład jaki jest sens malowania podziemi metra, gdzie jest ciemno i oko ludzkie nigdy nie ujrzy naszej wrzuty? Generalnie żaden. Wtedy hasło "L'art pour l'art" staje się aktywne. A jednak jest w tym trochę większy sens. Kto raz namalował coś na ścianie staje się jej niewolnikiem do końca świata! Żart oczywiście. Sam fakt malowania w miejscu niedozwolonym dodaje jeszcze większej energii do działania. Adrenalina, tak nazywa się ta kobieta. Do tego dochodzi zaznaczenie swojego terytorium, czyli moja obecność tu i teraz.
Jak już pisałam "krzyk" pisany na ścianach jest pierwotną, intuicyjną potrzebą wyrażania siebie. Podróżując różnymi dzielnicami większych miast od razu widać kto, gdzie rządzi. Intensyfikacja tagów, wrzutów świadczy o przejęciu terytorium przez daną ekipę lub też jednostkę malującą. Walka o ziemię, tereny, grunty trwa od zawsze. Zasady władzy się nie zmieniają. Zawsze wygrywa silniejszy, ten bardziej zdeterminowany. Dodam, że walka spray'em jest nieco subtelniejsza niż walka na miecze i topory. Zmieniły się czasy, zmieniła się broń i sposób walki. Chociaż nie ukrywam, że dochodzi do "rękoczynów" między graficiarzami. Największą zniewagą jest "pokrycie" czyli jeśli ktoś z innej ekipy przemalował czyjąś wrzutę. To jakby uderzenie w policzek, okazanie braku szacunku. Jeśli dochodzi do takich sytuacji, wojna gotowa. Bo najważniejszy w tym wszystkim jest honor, no i terytorium.
Zatem nic nie zmieniło się od początku stworzenia świata.
Reasumując, sztuka ulicy jest przejawem wolności, swobody wypowiadania myśli, pewną formą twórczej kreacji. Krytycy sztuki ciągle poddają analizie działania street art'owców, porównując je do pierwotnych aktów krytyki ówczesnego świata i sytuacji polityczno-społecznych. Trafnie działanie to określił Krzysztof Zanussi pisząc: (...) muszę zakwestionować samo przeciwstawienie - wandalizm w historii bywał częścią sztuki: czy nie było nią budowanie na gruzach starożytnych budowli, z wyrwanych kamieni nowych gamchów? (...) Nie lubię "graffiti", tak jak nie lubię sztuki pop i rock and rolla, ale nauczyłem się żyć obok, w neutralnej symbiozie. (...) bawią mnie tylko wtedy, kiedy znajdę w nich cień jakiejś oryginalnej myśli: "Kuroń do zupy" albo "generał na pal, major na secam".
Temat wart zastanowienia, zwłaszcza teraz. Ostatnio oglądałam "Exit Through The Gift Shop", film o Banksy'm/ film Banksy'ego czy jak zwał, w którym ów artysta grafitti opowiada o sobie w przewrotny sposób. Stwarza sobie alterego w postaci dziwacznego, lekko upośledzonego emigranta z Francji Thierry'ego Guetta. Thierry ma specyficzną cechę - kręci wszystko co mu się nawinie ręczną kamerą. Próbuje zawłaszczyć te wszystkie obrazy, które nam na codzień umykają. Śledzi street artowców, filmuje ich działania. W końcu robi wystawę wystaw która odnosi mega komercyjny sukces, którego sam Thierry się nie spodziewał. Wystawa staje się zlepkiem wszystkiego co było sztuką bądź aspirowało do jej miana, jest wielką postmodernistyczną kupą, w której grzęźnie madonna, andy warhol, robert morris itd. Trzeba przyznać autorowi tego przemyślnego filmu, że wysmażył niezłą metaforę. Zabawny człowieczek który ma nerwicę konsumowania obrazów, w rezultacie staje się artystą (i to artystą komercyjnym!). Satyra na street artowców? Satyra na sztuki wizualne w obecnym czasie? A może po prostu podbicie swojej pozycji - ja Bansky - który wam umyka, odsłonię wam rąbek tajemnicy o tym, jak to się robi, pokażę wam tą kloakę a wy i tak będziecie mnie uwielbiać jeszcze bardziej..
OdpowiedzUsuńwiesz co, wydaje mi sie ze banksy sie dalej z nas smieje. uchylenie rabka tajemnicy? nie. raczej nie. wydaje mi sie, ze banksy ma wszystkich gdzies", to my ludzie chodzimy, drazymy, analizujemy jego dzialanie. on sie caly czas z nas smieje.
OdpowiedzUsuńa poza tym, jest takie podejrzenie, ze banksy to ekipa, a nie jeden kolezka.
Kiedy nie patrzyłem na graffiti, czy też tagowanie w ten sposób. Jakoby było to zaznaczenie swoje miejsca, a potem istnienie tego miejsca w naszej świadomości... malowanie graffiti można uznać za formę wyrażania siebie poprzez swoje alter ego? Naprawdę zastanawiające :)
OdpowiedzUsuń