Załóż czapkę skinie, Parasole i The Zoo – Czyli Scorpions we Wrocławiu
______
Emil Dudziak
Polska w budowie. Z trzech pasów autostrady czynny jest jeden. Bramki opłat zostały postawione co 10 km. Przynajmniej ruch jest nie wahadłowy. Na szczęście my do Wrocławia podróżowaliśmy koleją.
Podróż z Lublina na koncert, który odbędzie się po drugiej stronie kraju wcale nie jest przyjemna.
Jednak nie jest też tragicznie, pomijając trasę jak z pirackiej mapy, długie postoje na równinach wsi polskiej oraz trzydziestoletnie wagony, do których chyba już się przyzwyczailiśmy. O ile się lubi pociągi.
Skazana na życie
Adina Bar-On "40X40 / Sentenced to Life"
(Skazana na życie)- relacja z performancu 17.08.2012 Słupsk
Adina Bar-On rozpoczęła swój performance przy brzegu rzeki
Słupia w Parku Kultury i Wypoczynku w Słupsku. Ubrana w czerwoną bluzkę oraz
turban na głowie kontrastowo odcinała się od nasyconej zieleni parku. Układała
przed sobą małe białe kwadratowe płytki, po których równocześnie się
przesuwała. Następnie składała je i rozkładała we wzór większego kwadratu
złożonego z dziewięciu płytek. Wyjmowała płytkę z miejsca centralnego i
zatrzymując się, wystawiała do publiczności, która znajdowała się po drugiej
stronie rzeki. Artystka siedziała i przyjmowała różne pozy przez dłuższą
chwilę. Na jednej z płyt naklejała czerwoną taśmą znak X i znów kierowała ją w
stronę publiczności a następnie w stronę promieni słonecznych. W długich
odstępach czasu przesuwała się w głąb zielonej przestrzeni zakreślając
nieregularne łuki. Po przestawieniu kilku białych kwadratów nagle w centrum pojawiał
się realistyczny portret starszej kobiety (matki artystki). Portret znikał, gdy
artystka odwracała na drugą stronę kwadrat, na którym on się znajdował.
Działanie to powtarzające się jeszcze kilkakrotnie, przerywane było
zaskakującym krzykiem artystki, która pozostawała w postaci klęczącej lub
leżącej, poruszała się na czworakach budując kolejne ścieżki z nowych białych
elementów. Trwało to przeszło dwie godziny aż do momentu przejścia na drugą
stronę alejki parkowej gdzie akcja się zakończyła.
Rodin, la chair, le marbre
_______
Agnieszka Chwiałkowska
Auguste Rodin, Ręka Boga |
Henryk IV Burbon przechodząc w 1593 roku na katolicyzm
rzekł: „Paris vaut bien une messe”
(Paryż wart jest mszy). Ja powiedziałabym, że o wiele więcej. Paryż to miasto, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, dla jednych będzie miejscem, w którym można płynąć z prądem życia i sukcesu, inni odnajdą w nim oazę ukojenia, do której zawsze będą chcieli wracać. Ja swój skrawek paryskiej ziemi znalazłam w mieszczącym się przy Rue de Varenne Hôtelu Biron.
(Paryż wart jest mszy). Ja powiedziałabym, że o wiele więcej. Paryż to miasto, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, dla jednych będzie miejscem, w którym można płynąć z prądem życia i sukcesu, inni odnajdą w nim oazę ukojenia, do której zawsze będą chcieli wracać. Ja swój skrawek paryskiej ziemi znalazłam w mieszczącym się przy Rue de Varenne Hôtelu Biron.
Parter XVIII-wiecznego pałacu został w 1908 roku
przeznaczony na pracownię dla francuskiego rzeźbiarza – Auguste’a Rodina, a od
1919 roku pełni oficjalną funkcję jego muzeum. Bywalcy przywykli do tego, że w
salach znajdujących się na dwóch piętrach prezentowane są rzeźby artysty, jego
kolekcja antyków, dzieła współczesnych mu artystów, takich jak Paul Dubois czy
Vincent van Gogh, oraz że osobną salę poświęcono na ekspozycję rzeźb muzy i
artystki – Camille Claudel. Jednakże w tym roku wszystko wygląda nieco inaczej,
a to ze względu na ograniczenie stałej ekspozycji z powodu remontu sal, jak i
również przez utworzenie w kaplicy jedynej w swoim rodzaju wystawy czasowej – Rodin, la chair, le marbre (Rodin, ciało i marmur). Nazwa niezwykle trafnie określa
charakter ekspozycji, którą można oglądać do marca 2013 roku.
Myśli na pograniczu jawy i snu
_______
Agnieszka Chwiałkowska
Tomasz Sętowski, Księżycowe miasto |
W umyśle każdego z nas istnieje takie miejsce, które
moglibyśmy nazwać przechowalnią, pewnego rodzaju muzeum. Kolekcjonujemy w nim
różnorakie obrazy, sceny, uczucia czy też słowa, które przez lata lub przez
krótką chwilę były nam bliskie albo nigdy się z nimi nie zetknęliśmy, ale
istnieją gdzieś głęboko w nas. Te duże i małe, mroczne i wielobarwne „muzealne”
sale pozwalają nam marzyć i rozkoszować się słodką chwilą zapomnienia. Niektóre
drzwi prowadzące do ich wejścia przypominają te z króliczej nory, w której
znalazła się Alicja, inne są tak olbrzymie, że mogłyby pomieścić wszystkie
nasze napływające i odchodzące myśli. Niektórzy z nas ukrywają gdzieś głęboko
klucz do swojego „muzealnego zbioru”, inni pozostawiają uchyloną furtkę, tak
jak uczynił to po raz pierwszy na piśmie w 1984 roku Waldemar Łysiak tworząc
autorską książkę, która stała się dla czytelnika biletem i pozwoliła mu wejść
do Łysiakowskiego „Muzeum Wyobraźni”. Pisarz i publicysta dał wyraz temu, że
muzeum w wyobraźni istnieje i każdy posiada w nim swój indywidualny zbiór.
Wydawałoby się, że powiedział wszystko co tylko można było na ten temat,
jednakże milowy krok w przyszłość zrobił artysta z kręgu realizmu magicznego –
Tomasz Sętowski, który zmaterializował swoje wizje, nadał im charakter namacalny.
Można się w nich znaleźć i to nawet nie wychodząc z domu. Oczywiście, strona
internetowa nie może zastąpić obcowania bezpośredniego ale odwiedzenie jej
niesie z sobą nie mało doznań, muzyka i wciągająca warstwa wizualna hipnotyzują
i zachęcają do wizyty w Muzeum Wyobraźni. Każdy, kto się na nią zdecyduje
znajdzie się w miejscu, które jest czymś więcej niż prywatną galerią, gdzie
wiszą obrazy i stoją rzeźby – znajdzie się na pograniczy jawy i snu, wśród
niekończących się budowli, podwodnych miast i posągowych królowych, które
zapraszają do porzucenia resztek świadomości i pozostania w magicznym śnie
artysty. A wtedy… mając oczy szeroko zamknięte wrócimy do lat dzieciństwa,
zobaczymy odległe krainy, księżycowe miasta, zagubionych wędrowców i
księżniczki, którymi chciałyśmy zostać. Z kolejnym drgnięciem powiek
dostrzeżemy maszerujące Boschowskie ryby i bohaterów zarówno literackich, jak Don
Kichot, czy historycznych, jak Aleksander Wielki. Będziemy mogli zobaczyć
napływ inspiracji i moment, w którym malarz odzwierciedla swą muzę. Wrócimy do powieści
i przekazów znanych od najmłodszych lat, takich jak tajemniczy ogród czy wieża
Babel. Tracąc grunt pod stopami i świadomość tego, czy jesteśmy w magicznym
śnie artysty czy już w swoim własnym poczujemy pełną symbolicznych elementów
wodę, zobaczymy wydostające się z podwodnych domów promienie światła,
popłyniemy obok legendarnego Nautilusa, gdzie dźwięki architektonicznych istot
sprawią, że będziemy wirować w takt muzyki, tworzyć w swych myślach historie czekające
na uwolnienie. A co dalej? Po zwiedzeniu ostatniej muzealnej sali obudzimy się
i pomału otworzymy oczy pragnąc od razu tylko jednego – móc je ponownie zamknąć
i marzyć.
Tomasz Sętowski, Dwa światy |
Tomasz Sętowski, Architektoniczna hibernacja |
O muzyce
______
Emil Dudziak
Steve Buchanan koncert w Galerii Labirynt 26 lipca 2012 |
Muzyka stała się dziś nie odłącznym towarzyszem każdej
czynności, niekiedy zaczynamy tęsknić
i doceniać cisze, bezruch, brak życia. Jednak zanim przejdziemy do pełnej analizy i oceny obecnego stanu spróbujmy zastanowić się nad początkami, genezą melodii… muzyki. Już dzieci w wieku przedszkolnym wykazują wyczucie rytmu. Jeżeli grupę rozbijemy na jednostki, okazuje się, że jest ono zróżnicowane. Ukazuje to umiejętność jaką nabyliśmy w wyniku ewolucji, zarówno fizyczną jak i psychiczną czy społeczną. Parę tysięcy lat temu homo sapiens żyjący w małych przemieszczających się grupkach nauczył się odróżniać odgłos stąpającego zwierzęcia, mogącego stać się dlań posiłkiem, drapieżnika, czyli zagrożenia, lub innego przedstawiciela gatunku. Kształtowanie relacji na poziomie werbalnym stanowczo stawiały go wyżej od innych istot z jakimi zmuszony był koegzystować.
i doceniać cisze, bezruch, brak życia. Jednak zanim przejdziemy do pełnej analizy i oceny obecnego stanu spróbujmy zastanowić się nad początkami, genezą melodii… muzyki. Już dzieci w wieku przedszkolnym wykazują wyczucie rytmu. Jeżeli grupę rozbijemy na jednostki, okazuje się, że jest ono zróżnicowane. Ukazuje to umiejętność jaką nabyliśmy w wyniku ewolucji, zarówno fizyczną jak i psychiczną czy społeczną. Parę tysięcy lat temu homo sapiens żyjący w małych przemieszczających się grupkach nauczył się odróżniać odgłos stąpającego zwierzęcia, mogącego stać się dlań posiłkiem, drapieżnika, czyli zagrożenia, lub innego przedstawiciela gatunku. Kształtowanie relacji na poziomie werbalnym stanowczo stawiały go wyżej od innych istot z jakimi zmuszony był koegzystować.
Jakiś czas później odkrył rytm. Poczuł jak działa na organizm,
choć jeszcze nie potrafił tego nazwać
Z pewnością wykorzystywali go szamani przy narodzinach
religii. Spróbujmy sobie wyobrazić miarowy bass bębnów i watahę ludzi
połączonych ekstazą, spocone ciała podskakujące w ten sam takt. Brzmi znajomo?
Jeżeli nie, zawsze można posiłkować się reportażem na discovery channel. Odziały wojsk poruszały się w rytmie nadawanym przez doboszy,
rytuałom dopomagały subtelne monotonne dźwięki, pieśni opiewały dawnych
bohaterów, pielęgnowały historie. Muzyka towarzyszy nam od tysięcy lat. Nie podlega
dyskusji stwierdzenie, że jest ona jednym z największych osiągnięć naszego
gatunku.
Dziwna sztuka
______
Gabriela Rybak
Crude Matter |
Oron Catts i
Ionat Zurr to artyści, którzy używają technologii tkankowych jako medium
artystycznego wyrazu. Są czołowymi przedstawicielami bio art-u, której
celem jest stawianie trudnych pytań
etycznych o rozwój nauki, a zwłaszcza biotechnologii, a także próba ponownego
zdefiniowania pojęcia "życie" wobec osiągnięć biologii syntetycznej [3]. W 1996 roku założyli Tissue Culture
& Art Project przy Uniwersytecie Zachodniej Australii. W 2000 roku powołali
do życia, przy tym samym uniwersytecie laboratorium SymbioticA, umożliwiające współpracę
artystom i naukowcom. Ich celem jest badanie relacji pomiędzy ludźmi a nowej
klasy obiektami pół-żywymi.
Semi-livings forms |
Początki hodowli
żywych kultur tkankowych datuje się na rok 1913. Wówczas, kontrowersyjny naukowiec Alexis Carrel
wymyślił podwaliny dla techniki umożliwiające eksperymenty z komórkami. W
latach 50. ubiegłego wieku od Amerykanki Henrietty Lacks pobrano komórki rakowe,
które w celach badawczych utrzymywano przy życiu. Ku zdziwieniu naukowców
rozmnażał się one bardzo szybko i podejrzewano iż wkrótce utworzą nieznany
dotąd rodzaj organizmu. W 1991 r. Leigh Van Valen ogłosił publicznie nowy gatunek
istot, które nazwał Helacyton gartleri, w skrócie HeLa. W ten sposób ukształtowało się "neożycie",
które wyewoluowało z człowieka.
Kwestia
ustalenia statusu "nowego życia" stanowi
dla naukowców, etyków oraz artystów nie lada problem. Łatwo bowiem, świadomie
bądź nie, skrzywdzić istoty nie mieszczące się w znanych nam dotąd kategoriach
gatunkowych. Twórcy wprowadzają w dyskurs szeroko pojętej humanistyki nowy
sposób pojmowania istoty ludzkiej oraz rozumienia jej roli w kontekście środowiska naturalnego, a także technosfery.
Badają oni relacje człowieka z innymi bytami, a także przyczyniają się do tworzenia
nowego typu etyki (egzo-etyki?) dotyczącej nie-ludzkich form życia. Ich
twórczość jest materializacją filozofii antygatunkowizmu – nurtu, który sprzeciwia się dyskryminacji
zwierząt i innych istot ze względu na ich gatunkową odmienność, a który
ideowo najbliższy jest artystom.
b(w)omb - prace z 1997 |
The Remains of Disembodied Cuisine |
The Pig Wings Project |
Charakterystyczne
dla sztuki uprawianej przez australijskich artystów jest to, że głównym medium,
w którym jest ona (jako całość wytworów) realizowana to tzw. mokre media (wet
media). Reprezentują oni nurt, który wyodrębnił się na gruncie bio sztuki – witalistyczny
bio art [4]. Polega on na tym, iż jego wytwory są
prezentacjami, a nie jak w przypadku klasycznych obiektów sztuki –
reprezentacjami. Powstają one niekiedy niemal na oczach widzów i nie mają
swoich prototypów w naturze. Artyści, poprzez
swą działalność wiele pytań, głównie natury etycznej - czy eliminować płody, u
których istnieje podejrzenie choroby; jak traktować chorych psychicznie, którzy
nierzadko żyją tylko połowicznie w realnym świecie? Jaki status mają osoby będące
w stanie długotrwałej śpiączki, a wobec których rokowania są złe? Czy pozwolić
im żyć w stanie permanentnej wegetacji oraz wówczas gdy zależy ono jedynie od
pracy maszyn, czy lepiej odłączyć aparaturę sztucznie podtrzymująca funkcje
życiowe? Czy jest sens utrzymywania w laboratoriach przy życiu wielu tysięcy
ton żywych komórek, które pochłania ogromne środki?
seria Monsters - pojemniki w których powstają komórki |
Innym, ciekawym
zespołem obiektów, które włączają się do sztuki bio art choć opracowane są w
klasycznym, tzn. suchym medium są Synthetic Organisms Patricii Piccinini [5]. To wprawdzie martwe rzeźby ale odnoszą
się do działań Zurr i Cattsa. Są to wykonane z silikonu twory, przypominające
ludzkie lub zwierzęce mutanty. Zazwyczaj nie posiadają one typowego dla człowieka owłosienia lub pojawia się ono w niespodziewanych miejscach. Ich różowo-blade
ciała zdają się być zbudowane jedynie z tłuszczu albo mięsa. Niektóre wyglądają
na kilkumiesięczne płody, a inne łącza w sobie cechy zwierząt domowych
i dzieci lub dorosłych. Istoty te wzbudzają ambiwalentne emocje, czasami jest
to niesmak i obrzydzenie, a niekiedy litość. Artystka z dystansem odnosi się do
możliwości, które daje bio-inżynieria. Zabawa w Boga może być fajna, ale jej
efekty mogą okazać się opłakane z punktu widzenia etyki i estetyki – zdaje się
mówić. Z drugiej strony, dzięki jej pracom w widz ma okazję przekonać się do
groteskowo wyglądających istnień, ma okazję wykazać się empatią i oswajać z tym
co nieuniknione, jeśli nauka będzie zmierzać obraną trajektorią rozwoju, a jest
nią bez wątpienia interdyscyplinarność, której materializacją będzie nowa
Istota (nie) ludzka.
Artyści sztuki bio są wyrazicielami idei transhumanizmu,
który koncentruje się na nieco odmiennie pojmowanej roli człowiek, od tej która
dominowała w postmodernizmie jako posthumanizm. Transhumanizm nie zatrzymuje człowieka w jego
biologicznych i symbolicznych ramach i akceptuje technologię, która powoduje, iż
jego idea zostaje zachwiana [6]. Granice, które określają istotę ludzką
rozmywają się podobnie jak kategorie służące
do jego opisu, co implikuje także zmiany w obrębie języka. Niemniej
post- i transhumanizm mają wiele wspólnych punktów, z których jeden jest
najważniejszy – takie samo prawo do życia i godnego traktowania wszystkich
istot niebędących ludźmi. I z taką myślą Oron Catts, Ionat Zurr i Eduardo Kac
tworzą sztukę, która ma być polem do reinterpretacji istoty ludzkiej.
Crude life (Surowe formy)
2 - 24 czerwca 2012
Centrum Nauki Kopernik
Warszawa
2 - 24 czerwca 2012
Centrum Nauki Kopernik
Warszawa
[2] Ionat Zurr, Oron Catts, Are the Semi-Living Semi-good or Semi- evil?, "Engineering nature"
[3] Zurr i Catts wypowiadają się na ten temat na stronie projektu GENesis Centrum Nauki Kopernik
Niedokończone konkluzje
Wiktor Stribog, Autodygresja |
Wiktor
Stribog: Nie jestem w stanie tego oszacować, niektóre prace wisiały nawet
miesiącami niedokończone, ale przeważnie większa część rysunku zostaje
stworzona w ciągu dwóch lub trzech „podejść”. Zawsze przerywałem pracę kiedy
czułem, że „zmuszam” się do rysowania – nie na tym polegał proces. Nie chciałem
projektować zbyt dużo „zewnętrznych” emocji na rysunek, wolałem, żeby
mózg-maszyna pracował sam.
LK: Jeśli
połączenia labiryntu kresek rządzą się senną logiką, czy któraś z prac zawiera
element z sennej rzeczywistości?
WS: Można
powiedzieć, że swoją metodą tworzenia symuluję proces tworzenia się marzenia
sennego, które rodzi się z losowych impulsów – obrazów, dźwięków, emocji, które
staramy się najlepiej jak umiemy złożyć do kupy. Jest to porównywalne do
kręcenia filmu na żywo, bez żadnego przygotowania, gdy cały czas coś nowego wskakuje
przed kamerę. W tym sensie efekt może być podobny do marzenia sennego.
Brzydkie pocztówki
______
Wiktor Kołowiecki
Z zaskoczeniem wparowałem delikatnie spóźniony na ostatni
wernisaż w Galerii Białej. Na ścianie rozpościerała się niesamowita mozaika
bohomazów jakiej nie widziałem już dawno w poważnej galerii. Po głowie chodziło
mi pytanie - gdzie się podział Kuśmirowski ze swym piecem, kiedy jest naprawdę
potrzebny? Ulgę moim oczom przyniosła dopiero ciekawa i zabawna realizacja
Michała Stachyry w Młodym Forum Sztuki. Jej żartobliwa koncepcja przyćmiona
została jednak przez ponury dowcip teoretycznie "ważniejszej" wystawy
na górze.
Już z daleka uderzyła mnie feeria kolorów zestawionych z
wyczuciem godnym daltonisty - ciężkie plamy zieleni i purpury mogą jeszcze
długo nawiedzać sny co wrażliwszych widzów. Powiedzmy jednak, że odbiór kolorów
jest kwestią dość subiektywną i mogliby się znaleźć koneserzy takiej sałatki.
Nie pomógł natomiast, choć może pomóc nie mógł, sposób rozmieszczenia obrazów
na ścianie. Obrazy-papugi przyćmiewały swoje delikatniejsze koleżanki, przez co
te bladły jeszcze bardziej, a tamte raziły jeszcze mocniej. Można się domyślić,
że ten rodzaj układu miał imitować swobodnie rozmieszczone pocztówki na tablicy
korkowej. Może stąd też decyzja o niedołączeniu tytułów obrazów. Może ktoś miał
nadzieję, że tym zamieszaniem zakamufluje zamieszanie w samych dziełach. Stało
się odwrotnie i chaos podkreślił chaos.
Sport w galerii
_____
Iwona Hojdak
Przygotowania do sportowych rozgrywek Euro 2012 widać
praktycznie wszędzie. Piłka nożna zaczęła integrować różne środowiska, dotarła
nawet do galerii.
W Muzeum Współczesnym
Wrocław od 28 kwietnia do 1 lipca gości oficjalna wystawa Union of European Football
Associations (Unia Europejskich Związków Piłkarskich) towarzysząca Euro 2012. Kurator wystawy Olivier Guilbaud
sprawił, że prezentacja była
interesująca zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Ekspozycja Only a game? poświęcona jest najpopularniejszej
dyscyplinie sportowej w Europie – piłce nożnej. Wystawa obejmuje ponad sto
elementów związanych z futbolem.
Ekspozycja jest
różnorodna i składa się z kilku części. Jedna z nich przedstawia eksponaty. Oglądający
mają okazję pooglądać podpisane koszulki znanych piłkarzy, takich jak Beckham,
Ronaldo, Polanski, Lewandowski i innych. Na odwiedzających czekają również
rękawice Pepe Reiny – słynnego bramkarza Liverpoolu, buty Arne Friedricha –
reprezentanta Niemiec, medalisty mistrzostw Świata i Europy, bilety na finały
Ligi Mistrzów i Ligi Europy, oficjalna piłka Euro 2012, czy „krowia piłka”
szyta ze skóry wołowej. Jednak to nie koniec atrakcji. Znaleźć można także gablotę
z gadżetami Euro 2012. Druga część stanowi multimedialne nagrania wideo przedstawiające
historię futbolu. Wystawa obejmuje także gry na iPodach i telewizyjne X-BOX.
Osoby interesujące się tą tematyką mogą sprawdzić swoją wiedzę biorąc udział w
quizie. Natomiast dalsza część poświęcona jest integracji widzów. Dla
najmłodszych przygotowano kolorowanki, gry planszowe, kącik, w którym można
zagrać w piłkę nożną z przyjaciółmi. Następną niespodzianką są maski
przedstawiające twarze znanych zawodników. Każdy, jeśli tylko ma na to ochotę,
może je założyć i zrobić sobie zdjęcie stając się na chwilę gwiazdą sportu. Ponadto
na jednej ze ścian można spróbować zagrzać piłkarzy do walki, wypisując na nich
bojowe hasła. Nasza redakcja również włączyła się w akcje mobilizowania
reprezentacji narodowej. Co więcej,
kolejna część wystawy Only a game?
została poświęcona piłce nożnej w stolicy Dolnego Śląska. W jej ramach można
zobaczyć piłkarzy, którzy trenują we wrocławskich klubach i wybrane osoby ze Śląska
Wrocław – piłkarskiego mistrza Polski w sezonie 2011/2012. Klub ten, oprócz
tego, przekazał koszulki i piłki z autografami zawodników Śląska.
Performance czyli co? Rozmowa z Łukaszem Trusewiczem
______
BlueBerry
Jedną pierwszych osób pokazujących swój performance podczas EPAF-u 2011 w Warszawie i lubelskiego festiwalu Performance Platform 2011 był Łukasz Trusewicz . Po wystąpieniach Łukasz dołączył do grupy obserwatorów, w której znajdowałam się i ja. Mieliśmy okazję do rozmów i wymiany spostrzeżeń na temat zarówno tego co działo się na bieżąco, jak i tego co było dla nas najważniejsze – samego performance'u. Wtedy to zrodził się pomysł zapisu naszych rozmów.
BlueBerry: To, co zauważyłam w twojej twórczości, to ciąg myślenia, który przejawia się w każdej z prac. Określę to słowem konsekwencja, jakkolwiek nie tylko o konsekwencji można by tu mówić. Rozmawialiśmy o świetle i konstrukcji.
Łukasz Trusewicz: Są dwa podstawowe sposoby na uzyskanie jakiejś formy: sposób addytywny i sposób odejmowania. To może się odnosić także do performance'u. Addytywnym sposobem jest rzeźbienie z gliny, z jakiejś masy – wtedy się dodaje. Jak jest rzeźba z kamienia – kuje się to, co jest niepotrzebne. Na tej samej zasadzie pracuję z performance'em: mam jakąś prostą konstrukcję - starałem się dodać, coś dołożyć, albo jest jak z tym performancem w Warszawie, gdzie starałem się pozbyć jakichś zbędnych znaczeń i jakichś zbędnych konotacji. W ten sposób pracuję.
BB: Powiedziałeś o technice: jest to w miarę zrozumiałe - sposób addytywny, albo przez pozbywanie się. Michał Anioł powiedział, że rzeźba to jest usunięcie zbędnego materiału. Patrząc w tym kontekście powiedziałeś, że wczoraj dodałeś. Co wczoraj dodałeś?
Ł.T.: Wczorajszy performance wczoraj był bardziej mgnieniem niż rozbudowanym działaniem. Pośród tych wszystkich czynności, które wczoraj wykonałem były dwie najważniejsze: zapalenie światła i stłuczenie żarówki. Powstał z dwóch działań, które próbowałem kiedyś zrobić. Po pewnym czasie stwierdziłem, że te dwie rzeczy bardzo do siebie pasują. Nawet kolorystycznie. I tak to zostało połączone.
BlueBerry
Jedną pierwszych osób pokazujących swój performance podczas EPAF-u 2011 w Warszawie i lubelskiego festiwalu Performance Platform 2011 był Łukasz Trusewicz . Po wystąpieniach Łukasz dołączył do grupy obserwatorów, w której znajdowałam się i ja. Mieliśmy okazję do rozmów i wymiany spostrzeżeń na temat zarówno tego co działo się na bieżąco, jak i tego co było dla nas najważniejsze – samego performance'u. Wtedy to zrodził się pomysł zapisu naszych rozmów.
Łukasz Trusewicz Performance Platform Lublin 2011 |
Łukasz Trusewicz: Są dwa podstawowe sposoby na uzyskanie jakiejś formy: sposób addytywny i sposób odejmowania. To może się odnosić także do performance'u. Addytywnym sposobem jest rzeźbienie z gliny, z jakiejś masy – wtedy się dodaje. Jak jest rzeźba z kamienia – kuje się to, co jest niepotrzebne. Na tej samej zasadzie pracuję z performance'em: mam jakąś prostą konstrukcję - starałem się dodać, coś dołożyć, albo jest jak z tym performancem w Warszawie, gdzie starałem się pozbyć jakichś zbędnych znaczeń i jakichś zbędnych konotacji. W ten sposób pracuję.
BB: Powiedziałeś o technice: jest to w miarę zrozumiałe - sposób addytywny, albo przez pozbywanie się. Michał Anioł powiedział, że rzeźba to jest usunięcie zbędnego materiału. Patrząc w tym kontekście powiedziałeś, że wczoraj dodałeś. Co wczoraj dodałeś?
Ł.T.: Wczorajszy performance wczoraj był bardziej mgnieniem niż rozbudowanym działaniem. Pośród tych wszystkich czynności, które wczoraj wykonałem były dwie najważniejsze: zapalenie światła i stłuczenie żarówki. Powstał z dwóch działań, które próbowałem kiedyś zrobić. Po pewnym czasie stwierdziłem, że te dwie rzeczy bardzo do siebie pasują. Nawet kolorystycznie. I tak to zostało połączone.
Palcem po sztuce
_____
Ala Burek
Eliza Galey, Złudzenie fot. Ala Burek |
Zmysły
pozwalają nam odbierać otaczający nas świat na wiele różnych sposobów. Innych
wrażeń dostarcza nam patrzenie, innych słuchanie, a jeszcze innych dotykanie.
Każdy ze zmysłów w specyficzny dla siebie sposób usiłuje przybliżyć nam nieco rzeczywistość
- wchłaniamy różnorakie bodźce, które przekładają się na kształt naszych
wyobrażeń o świecie. W momencie zetknięcia się któregoś z naszych zmysłów z –
przyjmijmy, że obiektywną - rzeczywistością, rzeczywistość ta zostaje oswojona,
kosztem czego jest jej subiektywizacja. A więc w pewnym sensie zniekształcenie.
Filtrem, przez który przepuszczone zostają doznania zmysłowe są m. in. nasze
doświadczenia, stan wiedzy, wrażliwość czy osobowość. Na ile więc świat, w
którym funkcjonujemy jest światem rzeczywistym (czy jak kto woli obiektywnym),
a na ile złudzeniem czy wytworem naszej jaźni. Odpowiadając na to pytanie można
zaryzykować stwierdzenie – nie roszczące sobie jednak prawa do bycia
arbitralnym – że jako jednostki nie żyjemy w jednym świecie, a raczej w różnych
jego wersjach i interpretacjach.
Zmysły
są aparatem poznawczym, o którego istnieniu na ogół nie myślimy. Stanowi on
integralną część naszego ciała, ale i umysłu, jako że to w umyśle właśnie,
zostają zakotwiczone informacje wyłapane przez tenże aparat. Dopiero ułomność,
choroba czy utrata, któregoś z elementów systemu poznawczego, w który
wyposażyła nas natura, zwraca naszą uwagę na istnienie i wagę tegoż. Podobną rolę
wydaje się pełnić wystawa Złudzenie
Elizy Galey, którą oglądać można było w lubelskiej Galerii Białej. Mamy tu do
czynienia z odwrotem od zmysłów do: niesłyszenia, niemówienia, niewidzenia,
nieodczuwania, a więc – jak czytamy w tekście towarzyszącym wystawie – z
symbolicznym oderwaniem widza od podstawowych zmysłów. Oderwanie to osiągnięte
zostaje dzięki zastosowaniu specyficznego środka przekazu, pierwotnie
stworzonego z myślą o osobach niewidomych i niedowidzących. Chodzi o tzw. punkty
Braille’a, będące tworzywem pisma, które daje się rozczytać za pomocą dotyku.
Może więc w sensie przenośnym – co, w moim przekonaniu, zdają się właśnie sugerować
prace Galey - wszyscy w jakiś sposób niedowidzimy?
Wizje profetyczne – recenzja niepoprawna politycznie
______
Gabriela Rybak
Angelika Markul i Nicolas Delprat, W środku nocyfot. Diana Kołczewska |
Wystawa Angeliki Markul i Nicolasa Delparta w
mojej opinii odzwierciedla trendy, które dominują w postmodernizmie. Po wejściu
na salę ekspozycyjną widza zaskakuje depresyjna i nihilistyczna muzyka. Nie dla
każdego jest ona przyjemna i z pewnością wżera
się głęboko w umysł. To dzieło Nicolasa Delparta, który poza sztukami
wizualnymi zajmuje się także tworzeniem dźwięku.
Sala wystawowa galerii Labirynt ze względów
ekspozycyjnych została podzielona na dwie części, jedną przeznaczoną dla widzów
i drugą tylko dla obiektów sztuki. Po prawej stronie od wejścia znajduje się
obraz, który na pierwszy rzut oka wygląda jakby był malowany kopciem świecy. Choć
jak się okazuje jest to akryl. Przedstawia on strukturę sześciokątnych komórek,
podobną do plastra miodu. W tych komórkach zdają się tkwić dojrzewające owady.
Lecz można domyślać się, iż nie są to pszczoły, bowiem nigdzie dookoła nie ma
kwiatów. Zewsząd dobiega tylko nihilistyczny rozkład, którego wymownym symbolem
jest wszechogarniająca widza czerń.
Można w niej dostrzec ciemny, matowy obiekt – amorficzny
tłumok, który zdaje się być rzuconym niedbale workiem z ziemniakami albo kopą
węgla. Wygląda trochę jak ludzkie zwłoki… Być może bezkształtny matowo-czarny
twór jest symbolem końcowego procesu trawienia medialno-korporacyjnego organizmu,
który bezlitośnie miele naszą zdolność do rozróżniania dobra od zła.
Podróż w głąb ciemności
______
Beata Wojewoda
Nicolas Delprat, Zone 5 fot. Diana Kołczewska |
Na nowo zaadoptowana przestrzeń galerii stworzyła
świeżą i zaskakujacą oprawę dla dzieł dwojga artystów. Pomieszczenie zostało
przedzielone pionowo ustawionymi belkami na dwie części: jaśniejszą, po której
widz mógł się poruszać oraz ciemniejszą, do której widz nie miał wstępu (przed
wejściem do galerii każdy uczestnik wydarzenia dostał kartkę z planem wystawy, na którym były
zaznaczone prace artystów oraz schemat przestrzeni, po której można było się
poruszać i tej, gdzie obowiązywał zakaz wstępu). Podłogi oraz ściana pokryta
była ciemno-szarą wykładziną, czarne ustawione pionowo i poziomo belki
stworzyły inny, nowy wymiar miejsca. Towarzyszył temu półmrok pod osłoną nocy.
Ciemne kolory obrazów oraz rzeźb dawały wrażenie głębi, zagadkowości, która
przyciągała widza.
Prace dwojga artystów zdawały się tworzyć jedną
wizję świata – mrocznego, skrywającego sekrety, tajemnice, przez które próbuje
się przebić jakaś cząstka światła. Duże, akrylowe płótna Nicolasa Delprata
doskonale współgrały z rzeźbami Angeliki Markul, które współistniały w
symbiozie. Dopełnieniem dzieła był dźwięk –
mocny rozchodzący się, momentami niezwykle ciężki, budujący depresyjno- neurotyczną
atmosferę. Może to oznaka czegoś, co za chwilę miało się wydarzyć; wywołująca
niejasny niepokój.
Wszystkie odloty Cheyenne'a
_____
Beata Wojewoda
Film "This Must Be The Place" w reżyserii Paolo Sorrentino miał swoją premierę w Polsce 16 marca 2012. Jest to opowieść o dojrzałym gwiazdorze rocka, który od dawna stroni od sceny – Cheyenne. Po pogrzebie swojego ojca (z którym nie rozmawiał od 30 lat), postanawia on wyruszyć w podróż aby odnaleźć faszystowskiego oprawcę z Auschwitz, którego ojciec Cheyenne`a poszukiwał całe życie. W trakcie wyprawy napotyka na swej drodze wielu barwnych ludzi, którzy opowiadają mu historie swego życia. Jest to metafizyczna podróż, która obfituje w wiele nieoczekiwanych zdarzeń- zarówno zabawnych jak i wzruszających.
W roli głównej możemy zobaczyć Seana Penna dwukrotnego zdobywcę Oskara, który w filmie popisał się jakże znakomitym aktorstwem. Postać, w którą wcielił się genialny aktor jest niezwykle intrygująca pod niemalże każdym względem. Charakterystyczny sposób mówienia (monotonny, zawieszony głos, niekiedy wybuchający z byle powodu) zdradza neurotyczny charakter Cheyenne`a. Oryginalny wygląd postaci przywołuje na myśl Roberta Smith`a wokalistę i gitarzystę zespołu "The Cure"- niemalże ta sama fryzura, styl ubierania i makijaż.
Mocną stroną filmu jest niewątpliwie ścieżka dźwiękowa, którą gorąco polecam do przesłuchania. Można tu usłyszeć klasykę amerykańskiego punk rocka - Iggy`ego Pop`a, alternatywną kapelę - Jonsi & Alex oraz muzykę współczesną w interpretacji Daniela Hope & Simona Mulligana w utworze "Spiegel Im Spiegel". Przez cały czas głównemu bohaterowi towarzyszy płyta, którą dostał od młodego zespołu "The Pieces Of Shit", który istnieje tylko w filmie, a brzmi tak autentycznie, że trudno sobie wyobrazić, że nie ma ich na rynku muzycznym.
Sorrentino stworzył film z polotem dzięki wyśmienitym dialogom, poetyckiej scenografii oraz doskonałej obsadzie (aż trudno wyobrazić sobie kogoś innego w głównej roli niż Sean Penn). Świetne zdjęcia Luca Bigazzi dopełniają całości tworząc niezapomniany klimat filmu.
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz – mam na myśli nieszczęsne polskie tłumaczenie tytułu. Co złego byłoby w literalnym tłumaczeniu lub pozostawieniu oryginalnej angielskiej wersji?
Mam wrażenie, że dystrybutor filmu w Polsce ulegając populistycznym zapędom zdecydował się przetłumaczyć tytuł "This Must Be The Place" (odnoszący się do hitu zespołu Talking Heads) na "Wszystkie odloty Cheyenne'a" - kojarzący się raczej z głupawą komedią o dziwaku w roli głównej niż z ambitnym filmem opowiadającym o odnajdywaniu swojego miejsca w świecie.
Beata Wojewoda
Film "This Must Be The Place" w reżyserii Paolo Sorrentino miał swoją premierę w Polsce 16 marca 2012. Jest to opowieść o dojrzałym gwiazdorze rocka, który od dawna stroni od sceny – Cheyenne. Po pogrzebie swojego ojca (z którym nie rozmawiał od 30 lat), postanawia on wyruszyć w podróż aby odnaleźć faszystowskiego oprawcę z Auschwitz, którego ojciec Cheyenne`a poszukiwał całe życie. W trakcie wyprawy napotyka na swej drodze wielu barwnych ludzi, którzy opowiadają mu historie swego życia. Jest to metafizyczna podróż, która obfituje w wiele nieoczekiwanych zdarzeń- zarówno zabawnych jak i wzruszających.
W roli głównej możemy zobaczyć Seana Penna dwukrotnego zdobywcę Oskara, który w filmie popisał się jakże znakomitym aktorstwem. Postać, w którą wcielił się genialny aktor jest niezwykle intrygująca pod niemalże każdym względem. Charakterystyczny sposób mówienia (monotonny, zawieszony głos, niekiedy wybuchający z byle powodu) zdradza neurotyczny charakter Cheyenne`a. Oryginalny wygląd postaci przywołuje na myśl Roberta Smith`a wokalistę i gitarzystę zespołu "The Cure"- niemalże ta sama fryzura, styl ubierania i makijaż.
Mocną stroną filmu jest niewątpliwie ścieżka dźwiękowa, którą gorąco polecam do przesłuchania. Można tu usłyszeć klasykę amerykańskiego punk rocka - Iggy`ego Pop`a, alternatywną kapelę - Jonsi & Alex oraz muzykę współczesną w interpretacji Daniela Hope & Simona Mulligana w utworze "Spiegel Im Spiegel". Przez cały czas głównemu bohaterowi towarzyszy płyta, którą dostał od młodego zespołu "The Pieces Of Shit", który istnieje tylko w filmie, a brzmi tak autentycznie, że trudno sobie wyobrazić, że nie ma ich na rynku muzycznym.
Sorrentino stworzył film z polotem dzięki wyśmienitym dialogom, poetyckiej scenografii oraz doskonałej obsadzie (aż trudno wyobrazić sobie kogoś innego w głównej roli niż Sean Penn). Świetne zdjęcia Luca Bigazzi dopełniają całości tworząc niezapomniany klimat filmu.
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz – mam na myśli nieszczęsne polskie tłumaczenie tytułu. Co złego byłoby w literalnym tłumaczeniu lub pozostawieniu oryginalnej angielskiej wersji?
Mam wrażenie, że dystrybutor filmu w Polsce ulegając populistycznym zapędom zdecydował się przetłumaczyć tytuł "This Must Be The Place" (odnoszący się do hitu zespołu Talking Heads) na "Wszystkie odloty Cheyenne'a" - kojarzący się raczej z głupawą komedią o dziwaku w roli głównej niż z ambitnym filmem opowiadającym o odnajdywaniu swojego miejsca w świecie.
Z Krakowa do Lublina. Wystawa Julity Malinowskiej
_____
Agnieszka Rozciecha
Wystawa Julity Malinowskiej, która miała miejsce 24 lutego odbyła się w ramach Młodego Forum Sztuki Galerii Białej. Artystka jest absolwentką Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, ale również jest związana z Lublinem (a dokładnie Wydziałem Artystycznym UMSC). Równolegle w Galerii Białej odbyło się otwarcie wystawy Bogny Burskiej - Filmy. Przenikanie się dwóch światów, zewnętrznego: ulicy Lublina i wnętrza kryjącego skarby kultury oraz wzajemne obserwowanie – jest częścią procesu poznania artystycznych doznań. Obrazy zostały świetnie wkomponowane w przestrzeń galerii.
Mówi się, że artysta używając słów jest jak dziecko, obraz zatem powinien mówić sam za siebie, słowa są w tym przypadku zbędne. Co ciekawe, pod obrazami Malinowskiej nie było żadnych podpisów - co można uznać za dosyć ciekawy pomysł, odbiorca sam mógł nazwać płótno - jednak wszystkie dzieła tworzyły jedną opowieść. Motywem przewodnim wystawy była plaża oraz przestrzeń, przedstawiona w różnym tonach barwnych, subtelne opowieści bez narracji, ślady przeszłości. Autorka maluje sama siebie na płótnie. Obserwując zachowania społeczne, relacje miedzy ludźmi w różnych sytuacjach życiowych przenosi je na płótno. Umiejętnie konstruuje swój własny świat. Obrazy w stylu minimalistycznym, dopracowane postaci bez zbędnych przekształceń, przerysowań sprawiają, że widz ma wrażenie obcowania z czymś estetycznym, ładnym i może nazbyt prostym. Na pewno warto zobaczyć tą wystawę.
Julita Malinowska
Malarstwo
24.02 - 16.03.2012
Galeria Biała
Młode Forum Sztuki
Pamięć obrazów – czyli trwałość pamięci
_______
Gabriela Rybak
Wystawa składa się z dwóch warstw obrazów, tworzących dwa zbiory. Jeden z nich odsyła nas do archiwum przeszłości, którym jest pamięć, a drugi do zespołu realnie istniejących obiektów. Punktem startowym, uruchamiającym intersubiektywną pamięć jest śpiew trznadla, który słychać po wejściu do sali ekspozycyjnej. Zapewne większość z nas przypomina sobie z dzieciństwa charakterystyczne, melancholijne cik, cik, cik, ciiiik, które to dźwięki, najczęściej w porze późnowiosennej i letniej, emituje ów mały, żółciutki ptaszek. Na tło akustyczne, będące głosem ptaka, nakładają się obrazy wyświetlane na ekranie znajdującym się w centrum sali wystawowej, tworząc synestezyjne poczucie znajomości sytuacji. Przestrzeń galerii zamienia się w naszej świadomości w… łąkę, skraj lasu, miasta lub innego rodzaju terytorium, które kojarzy się nam z dzieciństwem. W miejscu tym, pełno jest szczątków świadczących o minionej obecności ludzi, o istnieniu, które kiedyś regulowane rytmem życia fabryk, dziś przeminęło wraz z nimi, jak by było jedynie dodatkiem do egzystencji przemysłowych organizmów. Autorki, przez nałożenie na siebie multimedialnych artefaktów, rekonstruują nasze doznania z przeszłości, a wywołany efekt jest doskonałą protezą zachowanych w naszej zbiorowej i indywidualnej pamięci wrażeń.
Gabriela Rybak
Wystawa składa się z dwóch warstw obrazów, tworzących dwa zbiory. Jeden z nich odsyła nas do archiwum przeszłości, którym jest pamięć, a drugi do zespołu realnie istniejących obiektów. Punktem startowym, uruchamiającym intersubiektywną pamięć jest śpiew trznadla, który słychać po wejściu do sali ekspozycyjnej. Zapewne większość z nas przypomina sobie z dzieciństwa charakterystyczne, melancholijne cik, cik, cik, ciiiik, które to dźwięki, najczęściej w porze późnowiosennej i letniej, emituje ów mały, żółciutki ptaszek. Na tło akustyczne, będące głosem ptaka, nakładają się obrazy wyświetlane na ekranie znajdującym się w centrum sali wystawowej, tworząc synestezyjne poczucie znajomości sytuacji. Przestrzeń galerii zamienia się w naszej świadomości w… łąkę, skraj lasu, miasta lub innego rodzaju terytorium, które kojarzy się nam z dzieciństwem. W miejscu tym, pełno jest szczątków świadczących o minionej obecności ludzi, o istnieniu, które kiedyś regulowane rytmem życia fabryk, dziś przeminęło wraz z nimi, jak by było jedynie dodatkiem do egzystencji przemysłowych organizmów. Autorki, przez nałożenie na siebie multimedialnych artefaktów, rekonstruują nasze doznania z przeszłości, a wywołany efekt jest doskonałą protezą zachowanych w naszej zbiorowej i indywidualnej pamięci wrażeń.
Pamięć obrazów
______
Agnieszka Chwiałkowska
W Galerii Labirynt otwarto wystawę Alicji Karskiej i Aleksandry Went pod tytułem „Pamięć obrazów”. Karska i Went są absolwentkami Gdańskiej Akademii Sztuki Pięknych i mimo że dyplom uzyskały w innych pracowniach, tworzą razem od czasów studenckich. Drogi autorek fotografii, instalacji i projektów filmowych, połączyła wspólna chęć przywrócenia życia temu, co zapomniane, można by wręcz rzec, już nawet nie chciane. Przedstawiając obrazy rzeczywiste – umarłe i zniszczone, jak i te wyimaginowane historie na stronach książki próbują obudzić w odbiorcy pamięć zatartych obrazów.
Agnieszka Chwiałkowska
W Galerii Labirynt otwarto wystawę Alicji Karskiej i Aleksandry Went pod tytułem „Pamięć obrazów”. Karska i Went są absolwentkami Gdańskiej Akademii Sztuki Pięknych i mimo że dyplom uzyskały w innych pracowniach, tworzą razem od czasów studenckich. Drogi autorek fotografii, instalacji i projektów filmowych, połączyła wspólna chęć przywrócenia życia temu, co zapomniane, można by wręcz rzec, już nawet nie chciane. Przedstawiając obrazy rzeczywiste – umarłe i zniszczone, jak i te wyimaginowane historie na stronach książki próbują obudzić w odbiorcy pamięć zatartych obrazów.
Zanim się stanie
______
Liliana Kozak
Wewnątrz galerii - wylany gips - na którym ustawione baletki zdają się utrzymywać równowagę. Subtelny róż wstążek i szarość baletek stapia się z jaśniejszą szarością gipsu. Kojarzą mi się z ariergardą, która wspiera się na dopiero zastygłym gruncie współczesnych działań artystycznych. Wyraźny ślad wzdłuż kałuży gipsu, chlapnięcia, formy jeszcze nie do końca okrzepłe, konkurują z kunsztem dawnych mistrzów. Kierujemy się do salki na dole, przez wąskie, strome schodki, robi się coraz ciemniej i cieplej. Przez gumową zasłonę wchodzimy do małej, ciemnej salki jak do sauny. Stoimy w kolejce, próbując się domyśleć, na co spoglądają poprzednicy przez maleńki otwór, źródło światła. Na filmie widać nagą, dziewczęcą postać unoszącą się na powierzchni wody. Z rękami na piersiach wydaje się trwać w medytacji. Faluje woda jeziora. Czy tytułowa konwulsja - właśnie minęła? Lekkość kroku tancerza zachwyca, lekkość ducha przebija warstwy ćwiczeń, kontuzji i przeobrażeń. Ślad gestu tym razem został utrwalony, nie pozostawiając nas naprzeciwko skończonej, idealnej wypowiedzi tancerza, substancja twórcza otacza, niczym emocjonalnym całunem buty, echo kroków.
Liliana Kozak
Wewnątrz galerii - wylany gips - na którym ustawione baletki zdają się utrzymywać równowagę. Subtelny róż wstążek i szarość baletek stapia się z jaśniejszą szarością gipsu. Kojarzą mi się z ariergardą, która wspiera się na dopiero zastygłym gruncie współczesnych działań artystycznych. Wyraźny ślad wzdłuż kałuży gipsu, chlapnięcia, formy jeszcze nie do końca okrzepłe, konkurują z kunsztem dawnych mistrzów. Kierujemy się do salki na dole, przez wąskie, strome schodki, robi się coraz ciemniej i cieplej. Przez gumową zasłonę wchodzimy do małej, ciemnej salki jak do sauny. Stoimy w kolejce, próbując się domyśleć, na co spoglądają poprzednicy przez maleńki otwór, źródło światła. Na filmie widać nagą, dziewczęcą postać unoszącą się na powierzchni wody. Z rękami na piersiach wydaje się trwać w medytacji. Faluje woda jeziora. Czy tytułowa konwulsja - właśnie minęła? Lekkość kroku tancerza zachwyca, lekkość ducha przebija warstwy ćwiczeń, kontuzji i przeobrażeń. Ślad gestu tym razem został utrwalony, nie pozostawiając nas naprzeciwko skończonej, idealnej wypowiedzi tancerza, substancja twórcza otacza, niczym emocjonalnym całunem buty, echo kroków.
Realności
_______
Liliana Kozak
Yael Frank pracuje w obszarze video, fotografii i rzeźby. Mieszka w Tel Awiwie, przygotowuje pracę magisterską w Bezalel Academy od Arts w Jerozolimie. Posiada dyplom The Cooper Union School of Art w Nowym Yorku, gdzie wyjechała na roczne stypendium naukowe. Ma za sobą wystawy zbiorowe i indywidualne m.in. w Nowym Yorku, Brooklynie, Los Angeles i Tel Awiwie. Wystawa w Galerii Labirynt pokazuje różnorodne spektrum jej zainteresowań. Przed wejściem do galerii napotykamy tryptyk video - ukazujący relacje międzyludzkie przy okazji święta Purim. Trzy obrazy wyświetlane na przemian zachęcają do różnych zestawień treści. Mimo różnic społecznych w ten dzień świętujący są razem, czują i cenią swoją jedność narodową. Święto ma charakter karnawałowy, uczestnicy tańczą, piją wino, radośnie bawią się razem.
"Party poppers" (tytuł wystawy) są nieszczęśliwi, impreza im się nie podoba, mają ważniejsze sprawy na głowie, przyszli ale cieszą się z tego. Ciągną się za nimi niewidoczne czarne baloniki, nie dając o sobie zapomnieć.
Liliana Kozak
Yael Frank pracuje w obszarze video, fotografii i rzeźby. Mieszka w Tel Awiwie, przygotowuje pracę magisterską w Bezalel Academy od Arts w Jerozolimie. Posiada dyplom The Cooper Union School of Art w Nowym Yorku, gdzie wyjechała na roczne stypendium naukowe. Ma za sobą wystawy zbiorowe i indywidualne m.in. w Nowym Yorku, Brooklynie, Los Angeles i Tel Awiwie. Wystawa w Galerii Labirynt pokazuje różnorodne spektrum jej zainteresowań. Przed wejściem do galerii napotykamy tryptyk video - ukazujący relacje międzyludzkie przy okazji święta Purim. Trzy obrazy wyświetlane na przemian zachęcają do różnych zestawień treści. Mimo różnic społecznych w ten dzień świętujący są razem, czują i cenią swoją jedność narodową. Święto ma charakter karnawałowy, uczestnicy tańczą, piją wino, radośnie bawią się razem.
"Party poppers" (tytuł wystawy) są nieszczęśliwi, impreza im się nie podoba, mają ważniejsze sprawy na głowie, przyszli ale cieszą się z tego. Ciągną się za nimi niewidoczne czarne baloniki, nie dając o sobie zapomnieć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)