Rozmowa Liliany Kozak z Robertem Kuśmirowskim w ramach imprezy muzycznej Died Moroz Convention -1, która miała miejsce w muszli koncertowej Ogrodu Saskiego 29 stycznia 2011
______
Muzyka, którą tutaj słyszę, przywodzi na myśl działania szamanów, którzy poprzez budowaną nią atmosferę, organizując spotkania w otwartych przestrzeniach umożliwiają ludziom kontakt z żywiołami natury, pomagają dotrzeć i odczuć siebie. Można powiedzieć, że to jest zgodne w jakiś sposób z założeniami tego spotkania?
Tak, założenia są bardzo czyste i klarowne, korzystamy z minusów, z mrozu, z niewygody, z jakiejś przyjazności i nie-przyjazności. Czyli okazuje się, że nie trzeba tak mocno się źlić na aurę, ona ma swoje plusy, wtedy człowiek wyzwala więcej energii sam, na zasadzie pracy systemu obronnego. Ale w tym systemie obronnym wychwytuję taki moment… dlaczego nie wystawić tego na próbę, na pięć, na dziesięć minut i tak dalej. Warunki, bio, geo, psychoruchowe pozwalają mi na to. „Niewygoda” tej aury, powoduje, że wspomniany system obronny jest całkiem pozytywny, nie to, że ja z tym walczę. Zresztą, w każdej sytuacji problem stwarza inne zachowanie, muszę się do tego dostosować, wyedukować na ten temat, zaczynam doświadczać tego, co sobie zaserwowaliśmy. A najgorsze są rzeczy, które są nam znane, wygodne, przyjazne, które są sprawdzone i łatwe do powtórzenia, tego unikam. Wystawianie się na nowe nie jest dzisiaj łatwe, bo wiele już było powiedziane, pokazane u naszych wschodnich braci i sióstr, takie sytuacje są na porządku dziennym. Jednak, ta część jest tylko wyłącznie pretekstem do takiego spotkania z człowiekiem, coraz bardziej się niepokoję, bo brakuje takich spotkań. Ludzie siedzą przy komputerach w domu, no i do siebie, pomimo, że są dwa kroki, mailują, wysyłają sms-y. Oczywiście to jest łopatologiczna informacja, którą każdy pewnie zna i przyswoił, ale brakuje mi tych masowych spotkań tylko po to żeby się spotkać, nie, żeby tam nagle, ktoś nie wiadomo co ogłaszał, czy, nie wiadomo co miałoby się dziać. Zobacz jak się ludzie przy ogniu zachowują, dlaczego?, bo prawo dzisiejsze zabrania nam palić ognia w publicznych miejscach, w metropolii, jest to zakazane ustawowo. Trzeba być pustym wewnętrznie i zmanierowanym paragrafami, żeby taką rzecz móc podpisać i zabronić ludziom, czegoś, co tak naprawdę było od początku. Ludzie palili ogień żeby przeżyć, żeby się chciało im zebrać wokół ogniska. Zabranie tego przywileju, to tak samo, zabranie wszystkiego, co reprezentujemy. Nienawidzę tego i chciałbym bardzo złe słowa powiedzieć pod kątem tych, którzy podpisali taką ustawę, zgodzili się na niemożności, nawet w swoim ogródku wystawienia paleniska, czy też żywego ognia. To jest jakaś porażka, totalny, beznadziejny, bez umysłowy trick, który, niestety wszyscy zaakceptowali i im to pasuje. Jednak okazuje się, że ludzie cieszą się ogniem, a przecież nie w wakacje tylko zimą ogień jest bardziej przyjazny.
Pięknie wygląda kontrast ognia i mrozu, zresztą ogień daje życie, spotkanie z naturą, z ludźmi daje życie. Następne pytanie odnosi się do poprzednich wniosków. Człowiek podzielony segmentami mieszkaniowymi w blokach, czuje brak spotkania człowieka z człowiekiem, tęskni za tym archetypem. Podejmowane próby przywrócenia takich relacji jest pozytywnym zjawiskiem. Czy jest możliwe, żeby człowiekowi kiedyś to przestało być potrzebne? Czy wtedy nie będzie już człowiekiem, czy może przeskoczy potrzebę stada? Czy to go odhumanizuje, czy umożliwi przejście na wyższy poziom?
Raczej nie. Na pewno będzie człowiekiem, ale już nie tak blisko pierwotnego. Dlaczego patrzymy w telewizor, telewizor jest niczym innym, jak substytutem ogniska, niby nam świeci, niby się czujemy tak blisko, niby daje nam jakieś ciepło informacyjne, jednak ja oglądać wolę naturalną sytuację, a nie z rozmydloną ścieżkę dźwiękową, która szpikuje umysł.
Pytanie zasadnicze brzmi, czy człowiek utraci swoje człowieczeństwo mimo takiego pędu, a może dalej jednak będzie człowiekiem, o innych niż moje oczekiwaniach i wartościach. Oczywiście, że będzie innym, tak jak cała ta ewolucja. Zmieniamy się, korzystamy z tych nowości, cieszymy się dniem następnym. Jednak, w moim przypadku i myślę, że w wielu z nas, odzywają się tak zwane potrzeby, głosy pierwotne. Im prościej, tym łatwiej się żyje, to też nie znaczy, że tak prosto i bezmyślnie. Tylko proste formy sztuki zajmują tak dużo czasu, ale jest to jednak czas zajęty pozytywnie. A człowiek, który nie odkrywa w sobie, tych głosów pierwotnych, nie ma od czego się odbić, skonfrontować to z innymi. I tutaj można by mu rzec, że jest o to uboższy. Osoba, która trochę balansuje na krawędzi tych odgłosów pierwotnych i tych radości współczesnych jest w stanie od takich „współczesnych osób” coś dla siebie wybrać , wydobyć, wynaleźć, zachować, podpatrzeć, zauważyć, przypisać. To znaczy, że jego skrajności, jego maksima byłyby na przykład nie tyle co odgłosem, co ostrzeżeniem. Nie idź tam dalej, bo będziesz się tak zachowywał, albo będziesz odbierał, albo będziesz słuchał takiej a nie innej muzyki. Czyli każdy się troszeczkę odpowiednio ustawia, w swoim systemie obronnym, w swoim systemie oczekiwań. Jeśli ktoś bez opatrzności goni do przodu, to on będzie to robił, nie wiem, co by musiało go zmienić, żeby zaniechał takich praktyk. A ten, który jak to się mówi szuka człowieczeństwa, szuka zrozumienia świata nauki i wysokiej kultury – zauważa, że jest szczęściarzem, że akurat posiada te dwa bieguny i w ten sposób korzysta z osób biernych, czyli nie zdających sobie sprawy, że można inaczej żyć, inaczej konsumować wszystko co nas otacza.
Czy w działaniach związanych ze sztuką czuje Pan dopełnienie siebie? Coś, co jest akceptowalną w pełni częścią wnętrza, czy może upustem przekazywanych doświadczeń, nazywaniem tego, co nas otacza, może jeszcze czymś innym?
Chyba spędzimy parę dni nad odpowiedzią na zadane pytanie. Ja myślę, że tak po krótkiej linii, jest to bardzo praktyczny zbiór zwykłych czynności, połączonych z biblioteką informacji zebranych do tej pory. Taka biblioteka prywatnych informacji, albo jeszcze dalej, prywatnych mądrości, które aż się proszą, żeby znalazły grunt fizyczny, czy też żeby się ziściły przed moimi oczami – powinna być zawsze pod ręką jak telefon komórkowy. Sprowadzanie eteryczności do fizyki jest dla mnie niezbędne. Wtedy można uwierzyć w to, co się o tym opowiada i chce przekazać. Trzeba uwierzyć w pierwsze sygnały, które nam tak krążą, trochę je przyjmujemy, trochę odrzucamy… Im więcej takich eksperymentów zrobimy z tego przerzucania „eteryki” w fizykę, tym czujniej będziemy stąpać po tej ziemi i częściej w takie rejony zaglądać. Jeśli sobie pewnych fizyczności nie przedstawimy, nie pokażemy za życia – bo dużo osób rozmawia, wymyśla, dużo osób rozpowiada te projekty, górnolotne, jakieś wniebowzięte, a nie jest w stanie usiąść i to przekazać czy zrobić. Przez co boleje, bo ja też się czegoś chcę doświadczyć z goła innego jak moje zaślepienie. Inne życia podpatrzyć, inne szalone głowy napotkać. Myślę, że takich zmian każdy powinien oczekiwać, bo najsmutniejsze byłoby dla mnie, gdybym całe życie rysował ten sam jeden kwiatek.
Bez bazy odczucia siebie, wynikającej z bezpośredniej i czystej relacji, tylko jestem i się pojawia, bez określenia słowem rzeczywistości, nie obciążonej niczym - to słyszę chwilami w Pana muzyce, czy działania plastyczne też tak powstają?
Powstawały, wydarzenia z obszaru tak zwanej sztuki wizualnej. Wtedy, kiedy właśnie brak czasu, brak finansów, chęć utworzenia, zbudowania czegoś w danym, upatrzonym miejscu, wtedy uruchamia się nam taka improwizacja. Korzystamy z własnej biblioteki, z własnych zasobów przeróżnych rzeczy, które nam się udało już pozyskać i tych, które w jakichś sposób do tej pory nam się nie udało ujawnić, czy też wyłonić. One czekają na moment, jak się już pojawią takie momenty, zapachy, miejsca, okolice. Nie wiadomo, przy czym, kiedy damy sobie ten upust, otwieramy się na tą improwizację, żywimy się, jak w muzyce, zdolnością szybkiego reagowania, zdolnością szybkiego zastosowania odpowiedniej tonacji, czyli tutaj – formy. Jesteśmy w stanie sobie sami zadać radość, dowiadując się o sobie więcej, niż podczas zaplanowanego projektu, opisanego, wyszkicowanego. I to jest coś, co sobie najbardziej cenię. I całe szczęście, że dosyć często dochodzi do takich sytuacji, kiedy sięgam po improwizacje.
Porządek, stabilność może być preludium chaosu, jeżeli elastyczność jest harmonijna?
Oczywiście, że tak. Porządek, rytm, minimal, jakieś wątki wybielone, jak i czystość mogą być chaosem, jeśli dobrze jest to ułożone. Wystarczy, że rozważymy meandry, powiedzmy meandry architektury danej przestrzeni. Wiadomo, że są łuki, są zgięcia, ale przede wszystkim ranty, łączenia się podłogi, ścian z sufitem. Jeśli te linie stanowią dla nas pion, patrząc się na nie z pewnego punktu, to ktoś będzie miał chaos siedząc pod innym kątem. W innym przypadku zawsze będzie to spokój i wielka niewiadoma. Trzeba tak to budować, tak to robić, żeby jednak udało się temu widzowi, że tak powiem, dojść do tego punktu. Dało się szansę wyżej wykształconym, czy też dla inaczej wyczutych ludzi. To osoby, które naprawdę są naszpikowane, jeśli chodzi o formy wizualne, literackie, fonetyczne i oczekują znacznie więcej z przemycanych treści od zwykłych zjadaczy chleba. Ale to są elity, to są jakieś jednostki, jednak warto je żywić bo kto ma dać nam „karmy” w potrzebie. Również chaos może stanowić przepiękną, ukończoną, zaaranżowaną do najmniejszego elementu odczytywalną ramkę. Może stanowić taki obraz, jakby, żeby tutaj nie szaleć z przykładami, jak Pollocka abstrakcje, jak Kwadrat Malewicza, który dla mnie jest chaosem, jednak uporządkowany poprzez swoje transparentności. Wyobraźmy sobie kilka milionów linii przenikających w jednym zadanym polu…finalnie tworząc taki kwadrat. Taki chaos często przechowujemy tylko w myśli… uwalniając go możemy jednak liczyć na „wymaz”, obraz czysto estetyczny.
Wysiłek fizyczny może być odczulaczem jak używki, przełamującym barierę, może powodować swobodę twórczej realizacji, czy wręcz inspirować?
Jedno, drugie i trzecie. Wysiłek fizyczny jest niezbędny przy moich realizacjach. Ja odczuwam, że gdy się nie zmęczę, to nie poczuję, że coś wytworzyłem, że pewnie wymigałem się od rzetelnej pracy, lub też użyłem skrótów. Co powoduje, że taka forma prezentacji jest tylko testem lub nieprzewidzianym eksperymentem. Finalny pokaz powinien być nieobciążony wysiłkiem fizycznym, w formie do oglądania tzn. że ten wysiłek fizyczny powinien być włożony maksymalnie ale nie oddany do pokazu. Efekt finalny ma być dziełem do rozmów, do oglądania, do rozważania, a na pewno nie tematem do zabaw matematycznych ile dni, czy godzin, czy też może i miesięcy karkołomnych wysiłków artysta musiał pokonać by ów produkt nam tu przedstawił. Dlatego ta fizyczność jest mi niezbędna, ona wybudza we mnie czystą i łatwo przyswajalną adrenalinę a może inną „cheminę”, przy której inaczej już głowa chodzi. Jeśli inaczej głowa chodzi, znaczy, że dotykam coraz to ciekawszych obszarów, które, krótko mówiąc w południe, w etapie rozluźnienia, czy też rozleniwienia, nie dopadają mnie.
Jakie odczucia budzi w Panu przestrzeń kosmiczna?
Już nie budzi. W okresie młodego lęgu, czyli jakiejś młodości, dzieciństwa, ta niewiadoma, która coraz bardziej stawała się tematem rozkręcając mój apetyt i chęci takiego poznawania. Kiedy to już nastało, kiedy wyczytałem wszystko na ten temat i wyklułem swoją teorię, że również my posiadamy w swoich organizmach wszechświaty (coś na wzór mikro i makrokosmosu) jeśli chodzi o to, co w środku i co na zewnątrz, to już wszystko stało się jasne, że to jest tylko nasza, jakby, krawędź możliwości poznania. Ile jeszcze możemy, to zero przełamywać lub od niego się oddalać. Coraz dochodzą do mnie wiadomości o kolejnym rozszczepieniu kolejnej najmniejszej cząstki i o odkryciu kolejnych obszarach dalszych, które, teoretycznie wiadomo było, że tam są. To, co poza naszym układem śmiało można wycinać i wklejać lub dowolnie przekładać do naszego organizmu, one dokładnie tak samo wyglądają. Jesteśmy jednym, wielkim tworem, jednym, organizmem. Poczujmy się krwinkami, czy też atomami, a wtedy zrozumiemy cały wszechświat. I tak, jak się już wszystko poznaje, to zaczynamy, większe i mniejsze rzeczy traktować równoważnie i w tym momencie na przykład drobnostki, jakieś niuanse teorii powodują, że mnie ciekawią bardziej, niż te obszary dotknięte szerokim zainteresowaniem.
Czy planuje Pan w najbliższym czasie działania muzyczno-wizualne?
To już nastąpiło w 2009 roku, wydałem album winylowy, ale to w obszarze dźwięków elektronautycznych, czyli z czasu, kiedy muzyka elektroniczna powstawała, dzięki udostępnieniu sprzętu medycznego i wojskowego. Te instrumenty, które rzekomo były do nasłuchu serca, lub narządów emitujących fale i nasłuchy czy też cały system echolokacji, powodował, że można było z tego składać minima muzyczne. Powróciłem do tamtych czasów i próbowałem się odnaleźć, próbowałem podążać moja głową obecną, czy jakąś taką współczesną; ale z wielkim poszanowaniem tego, co wychodzi z instrumentów. Czyli słuchałem tych dźwięków i one powoli się układały, bez chęci budowania tego „w pięć minut”, czy też takich stereotypów, jakie dzisiaj nam się narzuca. Utwór sam wypływał, lub też się kończył w sposób naturalny. Całość została zgrana i pozbawiona mojego nazwiska, żeby materiał nagrany wydawał się bardziej autentyczny, bardziej historyczny. Przy okazji zostało to wydane na winylu i powstały teksty teoretyczne. I tu nazwałbym to idealnym połączeniem muzyki i sztuki. Gdzie, siłą sprawczą będzie odsłona finalna, może za dziesięć, za dwadzieścia, może pięćdziesiąt lat, kiedy człowiek straci już informacje o memencie jej wprowadzenia, że jest to jednak wirus, sprowokowany, czy też wytworzony przez osobę typu jeden człowiek. Aż nie do wiary, że taki szereg dźwięków mógłby ktoś zrobić dziś, korzystając z bardzo odległych czasowo instrumentów. I mało tego, trafił w te same systemy nagrywania, czyli takie z błędami, z szumami, z jakimiś niedoskonałościami. Fakt uderzenia na cywilizację dopiero co powstającą powoduje, że tego typu działania stanowią dla mnie najlepszą pożywkę w danym momencie. Muszę jednak uważać z podawaniem takich informacji bo zacznie się demaskować ten projekt. A na pewno w jakiejś przyszłości będę chciał jeszcze więcej tych historii dźwiękowo rozrzucić, bo na pewno literacko i też wizualnie kilka prac takich wirusowo już krąży.
fotografie pochodzą z bloga fotograficznego Wojtka Korneta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz